[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stwa Wallace'ów - przerwała mu ponownie. - A teraz on przyjedzie na mar-
ne, bo ty załadowałeś Harry'ego do ambulansu i oddałeś w ręce specjali-
stów!
- Skąd wiesz, że doktor Simpson przyjedzie? - spytał Eli ze spokojem,
który omal nie sprowokował jej do wybuchu.
- Bo mi obiecał! Czy chcesz porozmawiać z nim sam, czy o to w tym
wszystkim chodzi? Jesteś urażony, bo zadzwoniła do niego biurokratka od
cyferek?
- Pominę to milczeniem. Pytam cię po raz drugi, jaki masz dowód na to,
że doktor Simpson jest w drodze?
Spojrzała na niego w osłupieniu.
- O czym ty mówisz? Przecież dzwoniłam do niego...
R
L
T
- Bronté, my nigdy nie dzwonimy do lekarzy pierwszego kontaktu z linii
naziemnej ani z telefonu komórkowego. Zawsze prosimy pracowników
Ośrodka Dyspozycyjnego, żeby się z kimś skontaktowali, bo wtedy roz-
mowy są rejestrowane, a to oznacza, że jeśli któryś z lekarzy obieca przyje-
chać do pacjenta, to na pewno przyjedzie.
- Ale...
- Mogliśmy więc czekać na niego do sądnego dnia, a on mógłby zaprze-
czyć, że obiecał przyjechać.
Bronté zdaÅ‚a sobie sprawÄ™, że Eli ma racjÄ™.
- Dlaczego mnie o tym nie uprzedziłeś? - spytała. - Gdybyś mi powie-
dział wcześniej...
- Skąd mogłem wiedzieć, że zrobisz coś tak głupiego?
- W porządku - wykrztusiła. - Ty wiesz wszystko, a ja jestem wiejskim
półgłówkiem, więc w przyszłości będę jedynie prowadzić ambulans i tylko
pytać: Dokąd?".
- Teraz naprawdę mówisz głupio.
Bronté nie odezwaÅ‚a siÄ™ ani sÅ‚owem. UruchomiÅ‚a silnik i ruszyÅ‚a, ale nie
ujechała zbyt daleko, bo odezwał się radiotelefon.
- Młody chłopak leży na ulicy i wydaje się nie oddychać. Jest z nim poli-
cjant.
Bronté gwaÅ‚townie wciÄ…gnęła powietrze na dzwiÄ™k sÅ‚owa chÅ‚opak". Oby
to nie był John Smith, błagała w duchu, pędząc ulicami i nie zważając na
oblodzoną nawierzchnię jezdni. Eli tak bardzo starał się mu pomóc...
- Obawiam się, że nic nie da się już zrobić - oznajmił policjant, kiedy
wysiedli z ambulansu. - Sądząc po temperaturze ciała, mogę powiedzieć, że
nie żyje od paru godzin. Nie widzę żadnych śladów przestępstwa, więc
przypuszczam, że to hipotermia, choć w tych okolicach może mieć to zwią-
R
L
T
zek z narkotykami. Ale to jeszcze dziecko - ciągnął, kiedy zbliżali się do
leżącego w drzwiach sklepu chłopca.
Dlaczego to musiaÅ‚ być on? - spytaÅ‚a siÄ™ w myÅ›lach Bronté, klÄ™kajÄ…c
obok Johna i dotykając jego zimnej ręki.
- Czy wyczuwasz tętno? - spytał Eli szorstko, a ona potrząsnęła głową.
- Nie - odparła przez ściśnięte gardło. - Eli... Ale on jej nie słuchał. Wziął
Johna na ręce i zaniósł go do ambulansu.
- Jeśli ta pogoda prędko się nie zmieni, to niestety będzie więcej takich
przypadków - powiedziaÅ‚ policjant do Bronté.
- To prawda - mruknęła, idąc w stronę karetki. Usiadła za kierownicą i
spojrzała na Elijaha.
- Co teraz? - spytała.
- Ruszajmy. Ludzie nas potrzebujÄ…...
- Tak, ale... - Przyjrzała się uważnie jego pobladłej twarzy. - Eli, myślę,
że po dostarczeniu... Johna do szpitala powinniśmy na resztę dyżuru wziąć
sobie wolne i się odprężyć.
- Nic mi nie jest.
- Nieprawda. Poza tym ja też nie czuję się najlepiej...
- Jeśli mówię, że nic mi nie jest, to nic mi nie jest! - wybuchnął z roz-
drażnieniem.
Bzdura, pomyÅ›laÅ‚a Bronté, ale nie miaÅ‚a okazji przekonać go, że to ona
ma słuszność, bo kiedy tylko wyszli ze szpitala i wsiedli do karetki, rozległ
się dzwięk radiotelefonu.
- Dwumiesięczne dziecko. Nie budzi się. Nicolson Street 108.
- Cholera! - mruknÄ…Å‚ Eli, a Bronté wÅ‚Ä…czyÅ‚a syrenÄ™ i pospiesznie ruszyÅ‚a.
R
L
T
WyglÄ…daÅ‚o to na zespół nagÅ‚ej Å›mierci niemowlÄ™cia. Bronté myÅ›laÅ‚a, że
ten dyżur nie może przynieść im już nic gorszego niż zgon Johna. A jed-
nak...
Kiedy wjechali w Nicolson Street, usłyszeli płacz dochodzący z domu
numer 108, a to nie był dobry znak. Oznaczał, że prawdopodobnie zjawili
się za pózno. I tak też było. Jeden rzut oka na dziecko wystarczył, by zo-
rientować się, że maleństwo nie żyje od pewnego czasu.
- Nic jej nie dolegało, kiedy kładłam ją do łóżka - powiedziała młoda
matka, szlochając. - Naprawdę nic jej nie było. Czuła się dobrze, a teraz...
- Pracuję nocami - wyjaśnił mąż kobiety, ocierając łzy z policzków. -
Zajrzałem do niej. Zawsze tak robię po powrocie do domu, a Jenny... Ona
leżała... od razu zorientowałem się, że coś z nią jest nie tak.
Bronté spojrzaÅ‚a bezradnie na Elijaha, ale on trzymaÅ‚ już dziecko na rÄ™-
kach.
- Jedziemy do szpitala - oznajmił, idąc w kierunku drzwi, a zrozpaczeni
rodzice niemowlęcia chwycili płaszcze i pobiegli za nim.
Bronté natychmiast ruszyÅ‚a.
Kiedy odwiezli dziecko i jego rodziców na oddziaÅ‚ ratownictwa, Bronté
spojrzała z niepokojem na zmęczoną, bladą twarz Elijaha.
- Czy ty dobrze się czujesz? - spytała.
- Nic mi nie jest.
- Naprawdę uważam, że powinniśmy przerwać nasz dyżur - powiedziała
niepewnie. - Musisz zrobić sobie wolne... oboje powinniśmy odpocząć, a...
- Bronté, pracujÄ™ w tym zawodzie znacznie dÅ‚użej niż ty - odburknÄ…Å‚. -
Nie potrzebuję niańki, więc zostaw mnie w spokoju, dobrze? - dodał, wsia-
dajÄ…c do ambulansu.
Bronté zajęła miejsce kierowcy.
R
L
T
- Muszę napić się kawy - mruknął Eli.
- Ja też - wyszeptała, ruszając spod szpitala. Ale nie u Tony'ego, dodała
w myślach. Każde z nas może wypić kawę u siebie w domu. Wracamy do
bazy i bierzemy wolne na resztÄ™ zmiany, czy mu siÄ™ to podoba, czy nie.
Eli wyjrzał przez okno.
- To nie jest najkrótsza droga do Tony'ego - stwierdził, spoglądając na
niÄ….
- Wiem.
- Bronté...
- Nie jedziemy do Tony'ego, tylko wracamy do bazy - oświadczyła. -
%7ładnych ale, żadnych sprzeciwów, żadnych dyskusji - dodała pospiesznie,
słysząc, że Eli przeklina.
- Ale...
- Taka jest moja decyzja, Eli - przerwała mu zdecydowanym głosem.
Zdawała sobie sprawę, że Elijah gotuje się ze złości, ale nie zamierzała
mu ustąpić. Kiedy dojechali do ośrodka, wysiadł, zatrzasnął drzwi i od-
szedł.
- Zatem do zobaczenia jutro - zawołała, ale on nie odpowiedział.
Nigdy dotąd nie widziała go w takim stanie. Chciała za nim pobiec i po-
wiedzieć mu, że czuje się podobnie, że go rozumie. Zrobiła krok do przodu
i przystanęła.
Przecież masz trzymać go na dystans, upomniała się w duchu. Ale on jest
taki smutny. Poza tym co się stanie, jeśli spytam go, czy nie wolałby zjeść
czegoś w moim towarzystwie, zamiast wracać do pustego mieszkania?
Zanim zdała sobie sprawę, ruszyła za nim biegiem.
- Zapraszasz mnie do siebie na posiłek? - spytał, kiedy go dogoniła.
R
L
T
- Po prostu pomyślałam... to była okropna noc... że może potrzebujesz
towarzystwa-powiedziała, czując, że jej policzki płoną pod wpływem jego
wzroku. To nie będzie nic wyszukanego, tylko to, co mam w lodówce, ale
jeśli chcesz...
Myślała, że Eli odmówi, ale ku jej zaskoczeniu kiwnął głową.
- Stawiam jednak dwa warunki. Po pierwsze, ja odwiozÄ™ ciÄ™ do domu, a
po drugie, podjedziemy do Tony'ego, żeby kupić klopsiki w sosie i maka-
ron. Wtedy nie trzeba będzie niczego gotować.
Kiedy rozpakowała dania w swojej niewielkiej kuchni, poczuła ich
wspaniały zapach.
- Co chcesz do picia? - zapytała, wyjmując z szafki dwa talerze. - Mam
pół butelki czerwonego wina, kawę, herbatę...
- Kawę, bo prowadzę - odrzekł.
- Co wolisz, wygodne miejsca do siedzenia w salonie czy twarde krzesła
w kuchni? - spytała, włączając czajnik.
- Jak zawsze, wygodne miejsca - oświadczył, a kiedy wszedł za nią do
salonu, rozejrzał się wokół siebie i powiedział z uśmiechem: - Aadny pokój.
- Mieszkanie wynajmuję, ale wszystkie meble są moje - oznajmiła, sta-
wiajÄ…c pojemniki z jedzeniem i talerze na niskim stoliku. - Nie sÄ… cenne.
Kupiłam je na giełdzie rzeczy używanych. Przepraszam cię na chwilę. Pój-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]