[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Zwykle w drugi dzień świąt zjadam resztki indyka i ciastka z bakaliami -
powiedziała, przechylając głowę tak, by go widzieć. - %7łycie z tobą jest bardziej
ekscytujące.
Carlo przytulił ją.
- Gdy ta położna powiedziała mi, że pojechałaś spotkać się ze mną w swoim
mieszkaniu, prawie dostałem zawału. Nie darowałbym sobie, gdyby ci się coś stało.
- Nie myślałam jasno - przyznała cicho. - Tak się cieszyłam, że cię zobaczę, że
wpadłam prosto w pułapkę.
- Czekali w mieszkaniu?
- Tak, gdy weszłam, zatrzasnęli za mną drzwi i zaatakowali. Jednego zdołałam
powalić.
- Szkoda, że tego nie widziałem.
- Ten drugi złapał mnie z tyłu i nie mogłam się obrócić. Powiedział, że
zaczeka na ciebie, a potem mnie zabije.
Zadrżała, a Carlo zmarszczył brwi.
- Skąd wiedział, że przyjdę?
113
S
R
- Nie pytaj mnie. Wiem tylko, że chciał mnie zabić na twoich oczach.
- Przyjemniaczek - warknął Carlo, a Zan uśmiechnęła się smutno.
- Zraniony człowiek. A skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Zobaczyłem cię w telewizji. Oznajmiłaś światu, że mnie kochasz i mi ufasz.
Chciałem pogratulować ci gustu w wyborze mężczyzn.
Zan się zaśmiała.
- Czy twoje ego jest tak samo wielkie jak twoja fortuna, Carlo Santini?
- Większe - odpowiedział z dumą. - Jestem Włochem. Rozmiar ma znaczenie,
jeśli chodzi o ego. O ego, choinki i...
- Tak, tak, wiem - przerwała mu szybko Zan. - Nadal nie powiedziałeś, jak
mnie znalazłeś.
- Spytałem położną, gdzie jesteś. Tę, która powiedziała ci, że mamy się
spotkać w mieszkaniu.
Przytuliła go i zauważyła, że się skrzywił.
- Twoja ręka! Zapomniałam o niej. Pokaż.
Carlo poruszył palcami.
- Przeżyję.
- Siniak wychodzi. Mocno go uderzyłeś, Carlo.
- Groził kobiecie, którą kocham - głos Carla był miękki.
Zan nieśmiało przygryzła wargę.
- Jesteś pewny?
Coś przemknęło po jego twarzy.
- Mogłabyś przynieść mi trochę lodu na tę rękę, tesoro?
Czyli bolało go bardziej, niż okazywał. Trochę zawiedziona, że nie był
bardziej romantyczny, wstała i poszła do kuchni. Może nie kochał jej aż tak mocno.
Wyjęła z zamrażalnika tackę na lód i zamarła. W jednej z dziurek był diamentowy
pierścionek. Czy on się oświadczał?
114
S
R
- Kocham cię, Suzannah, i chcę, żebyś za mnie wyszła. - Aksamitny, męski
głos dobiegł zza jej pleców. Odwróciła się, wciąż trzymając tackę z kostkami lodu i
pierścionkiem.
- Od kiedy tu jest?
- Od rana, gdy skończyliśmy sprzątać twoje mieszkanie. Dobrze, że te zbiry
nie chciały lodu do drinków - powiedział, wyjmując z tacki pierścionek, który
błyszczał i migotał kusząco.
Wziął ją za rękę.
- Nie mogę w to uwierzyć - wyszeptała, gdy wsunął pierścionek na jej palec. -
Naprawdę chcesz się ze mną ożenić?
- Och, tak. Nigdy w życiu nie chciałem niczego bardziej.
- Przecież umawiasz się z modelkami i aktorkami - wyjąkała, patrząc na
pierścionek z niedowierzaniem. - Ja jestem tylko sobą.
- I wszystko w tobie kocham - powiedział miękko, przyciągając ją bliżej. -
Chyba pokochałem cię, gdy powaliłaś mnie na mokrą ulicę. Byłaś taka odważna i
zabawna, i oddana pacjentom, w niczym nie przypominałaś kobiet, które znałem
wcześniej. Kocham twoje zielone oczy i dołeczki w policzkach, i niesamowite nogi.
Uwielbiam to, że o wszystkich się troszczysz. Uwielbiam nawet to, że możesz
podbić mi oko, gdy posunę się za daleko.
Położyła dłoń na jego piersi.
- Tak bardzo się różnimy. Nie mam pieniędzy.
- Ale ja mam, o wiele więcej, niż potrzeba dla nas dwojga.
- Nie boisz się, że zagrożę stanowi twojego konta?
- Musiałabyś się bardzo postarać.
Spojrzała na niego z nieśmiałym uśmiechem.
- Nie dbam o pieniądze. Chcę tylko ciebie.
- Jesteś pewna? - Objął ją mocniej. - Myślałem, że łączy nas coś wyjątkowego,
ale po wczorajszym wieczorze bałem się, że to popsułem.
115
S
R
- Byłam na ciebie zła. Przepraszam.
- Nie przepraszaj, miałaś prawo być zła. Wierz mi, ja też zle się czułem, nie
mówiąc ci prawdy. Ale wszystko poza tym było prawdziwe.
- Wiem. - Patrzyła mu prosto w oczy. - Uświadomiłam to sobie, gdy
dziennikarze zaczęli wykrzykiwać kłamstwa o tobie. Zrozumiałam wtedy, jak
dobrze cię znam.
- A co myślisz o życiu we Włoszech?
- Brzmi ekscytująco.
Nie mogła uwierzyć, że to się naprawdę dzieje. Pochylił głowę i pocałował ją,
gorąco, żarliwie. Gdy się rozłączyli, Zan nie mogła złapać tchu.
- Gdy wczoraj na mnie krzyczałaś, powiedziałaś, że nie chcesz moich dzieci i
że nie uderzyłabyś kobiety, z którą miałbym się ożenić. Szczerze mówiąc, nie
bardzo nadążałem. Co miałaś na myśli?
- Och... - Zan się zarumieniła. - Myślałam o rozmowie z Kim.
- Na temat?
Zan westchnęła.
- Zapytała, co bym czuła, gdybyś miał ożenić się z kimś innym,
odpowiedziałam, że chciałabym rozkwasić jej nos.
Carlo odrzucił głowę w tył i zaśmiał się.
- Wobec tego dobrze, że żenię się z tobą. - Zawahał się, w jego oczach był
dziwny blask. - A ten kawałek o dziecku?
- Spojrzałam na ciebie w Wigilię, gdy byłeś Zwiętym Mikołajem, i
zapragnęłam urodzić ci dzieci.
- Nadal tak czujesz? - spytał ochryple. - Nadal chcesz moich dzieci, tesoro?
- Bardziej niż czegokolwiek innego.
- I wybaczyłaś mi to, że zachowałem swoją tożsamość w tajemnicy?
- Pod warunkiem że już nigdy nie będziesz nic przede mną ukrywał. W
przeciwnym razie mogę podbić ci oko.
116
S
R
- %7ładnych sekretów, obiecuję. - Przytulił ją mocniej. - A ty musisz przestać
grać na loterii. To byłoby żenujące, gdybyśmy wygrali.
Zan uśmiechnęła się.
- Już wygrałam - powiedziała miękko. - Znalazłam ciebie.
117
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \