[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potem wpadła do torby. Ze środka rozległo
się cichutkie dżang!; to jeden z talerzy
trafił w kamień.
- Tato? Tatusiu! - w głosie Peteya
zabrzmiał lęk. Hal obejrzał się na niego.
Coś się zmieniło; coś było inaczej. Ale
co?
I wówczas dostrzegł kierunek spojrzeń
Peteya i już wiedział. Bzyczenie muchy
ucichło. Owad leżał martwy na parapecie.
- Czy małpa to zrobiła? - wyszeptał Petey.
- Chodz. - Hal zaciągnął suwak torby. -
Opowiem ci w drodze do domu.
- Jak pojedziemy? Mama i Dennis zabrali
samochód.
- Nie martw się - Hal zwichrzył włosy
Peteya.
***
Pokazał recepcjoniście prawo jazdy i
banknot dwudziestodolarowy. Pobrawszy w
zastaw cyfrowy zegarek Hala z Texas
Instruments, recepcjonista wręczył mu
klucze do jego własnego samochodu -
sponiewieranego AMC gremlina. Gdy ruszyli
trasą 302 w stronę Casco, Hal zaczął
mówić, z początku z wahaniem, potem nieco
szybciej. Najpierw opowiedział Peteyowi,
że najprawdopodobniej to jego własny
ojciec przywiózł małpę z zagranicy w
prezencie dla swoich synów. Nie była to
zbyt wyjątkowa zabawka - nie miała w sobie
nic osobliwego ani cennego. Na tym świecie
muszą istnieć setki tysięcy nakręcanych
małp, część z nich pochodzi z Hong Kongu,
inne z Tajwanu, jeszcze inne z Korei. Lecz
gdzieś po drodze - może nawet w mrocznym
składziku domu w Connecticut, gdzie obaj
chłopcy rozpoczynali swoje dorastanie -
coś się z nią stało. Coś złego. Możliwe,
powiedział Hal próbując przekonać wóz
recepcjonisty, by przyspieszył do
sześćdziesięciu kilometrów na godzinę - że
jakieś złe rzeczy - nawet najgorsze - tak
naprawdę nie są świadome tego, czym się
stały. Na tym zakończył temat, bo Petey i
tak więcej by nie zrozumiał, lecz jego
umysł wędrował utartym szlakiem. Pomyślał,
iż zło mogło w istocie często przypominać
małpę, pełną sprężyn i zębatek;
przekręcasz kluczyk, mechanizm się obraca,
talerze uderzają o siebie, szyderczy
uśmiech, głupie szklane roześmiane oczy...
a może tylko wydają się roześmiane...
Opowiedział Peteyowi o tym, jak znalazł
małpę i niewiele więcej - nie chciał
dodatkowo przerażać i tak wystraszonego
chłopca. Ucierpiała na tym opowieść -
stała się chaotyczna i niejasna, ale Petey
nie zadawał pytań; może sam uzupełniał
braki, pomyślał Hal, tak samo jak on wciąż
na nowo śnił o śmierci matki, choć
przecież nie było go tam.
Wuj Will i ciocia Ida przyjechali na
pogrzeb. Potem wuj Will wrócił do Maine -
właśnie zaczęły się żniwa - a ciocia Ida
została z chłopcami dwa tygodnie, by
uporządkować sprawy siostry przed
przeprowadzką do Maine. Przede wszystkim
jednak wykorzystała ten czas
przyzwyczajając ich do własnej osoby -
byli tak oszołomieni nagła śmiercią matki,
że sprawiali wrażenie otępiałych, sennych.
Gdy nie mogli zasnąć, zjawiała się z
ciepłym mlekiem; kiedy Hal ocknął się o
trzeciej nad ranem dręczony koszmarami
(koszmarami, w których matka zbliżała się
do dystrybutora nie dostrzegając małpy
unoszącej się i podskakującej w zimnej
szafirowej głębinie, uśmiechniętej,
walącej w talerze; każde machnięcie rąk
pozostawiało za sobą pasmo bąbelków); była
przy nim; gdy trzy dni po pogrzebie Bill
najpierw dostał gorączki, a potem serii
bolesnych zajadów i wreszcie pokrzywki -
była przy nim. Oswajała chłopców i nim
opuścili Hartford, zmierzając autobusem do
Portland, zarówno Bill jak i Hal przyszli
do niej, każdy z osobna, i płakali jej na
kolanach, a ona tuliła ich i kołysała. W
ten sposób zadzierzgiwały się więzy.
Na dzień przed ostatecznym wyjazdem z
Connecticut "w dół, do Maine" (jak to
wówczas nazywali) przed domem zjawił się
śmieciarz w rozklekotanej ciężarówce i
zabrał wielki stos niepotrzebnych rzeczy,
które Bill z Halem wynieśli na chodnik ze
składziku. Kiedy wystawili już wszystkie
śmieci, ciotka Ida poprosiła, by raz
jeszcze przejrzeli składzik i wybrali
sobie wszystkie pamiątki, suweniry, które
chcieliby zatrzymać. Nie mamy miejsca na
wszystko, chłopcy, oznajmiła, i Hal
przypuszczał, że Bill wziął ją za słowo i
przejrzał wszystkie fascynujące pudła,
które ojciec zostawił tam przed swoim
zniknięciem. Hal nie dołączył do starszego
brata; stracił ochotę do grzebania w
składziku. Podczas pierwszych dwóch
tygodni żałoby przyszła mu do głowy
straszna myśl: może ojciec nie zniknął tak
po prostu, ani nie uciekł, bo dręczył go
niepokój , a on odkrył, iż małżeństwo to
rzecz nie dla niego.
Może dostała go małpa.
Gdy usłyszał ciężarówkę śmieciarza, z
rykiem, hukiem i pierdnięciami zmierzającą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]