[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak było, ale część z nich potem przywrócono. Oczywiście nie mamy już żadnej
władzy, to tylko tytuł.
No i pieniądze, a może i posiadłości ziemskie, dodała Abby w myśli.
- A więc, jak brzmi twoje pełne nazwisko? - zapytała.
- Jean-Luc Toussaint, Comte de Gévaudan - odparÅ‚ niechÄ™tnie.
To brzmiało jak w bajce.
- Hrabia - powiedziała Abby po namyśle. - Czy to znaczy, że gdyby nasze dziecko
było chłopcem, to odziedziczyłoby tytuł?
- Tylko wtedy, gdybyśmy byli małżeństwem.
Małżeństwo było sprawą, o której nawet nie wspominali. Zresztą Abby nawet by
tego nie chciała; małżeństwo z konieczności wydawało jej się jakimś koszmarem i nie
mogło się udać, nawet dla dobra dziecka, jeśli nie było w nim miłości. Miała wrażenie,
że Luc też by tego nie chciał.
Tymczasem samolot nabierał prędkości na pasie startowym i po chwili byli już nad
chmurami, a ze wszystkich stron otaczał ich błękit.
Jacques podał im napoje.
R
L
T
Ponieważ Luc zajął się jakimiś papierami, które miał ze sobą, Abby czuła się nieco
odtrącona. Przymknęła oczy i próbowała zasnąć.
Luc siedział ze wzrokiem wbitym w papiery, lecz zupełnie nie mógł się skupić.
Zastanawiał się, czy decyzja, żeby zabrać Abby do Francji, była słuszna. Ona nie
chciała jechać, widział to wyraznie. A on nie powinien był się upierać, żeby jechała z
nim do Francji, a już szczególnie do Langwedocji, gdzie zostało jego serce i wspomnie-
nia. Do tej pory unikał zarówno swego wiejskiego domu, jak i zamku. Oba stały puste i
zamknięte. Omijał nawet ten region.
A jednak jakiś pierwotny instynkt kazał mu przywiezć Abby właśnie tutaj. Do do-
mu.
Myślał o tym, co może przynieść dalsze utrzymywanie związku z Abby, czy była
dla nich jakaś nadzieja? Odpowiedz zdawała się oczywista: będą mieli dziecko. Byli po-
trzebni maleństwu, które miało się urodzić, a więc i sobie nawzajem.
Na chwilę dopuścił do siebie myśl o dziecku, które mógł mieć. Gdyby Suzanne
donosiła ciążę, miałoby teraz trzy lata. Z trudem wyobrażał sobie, jak wyglądałoby teraz
jego życie - miałby rodzinę, żonę, dziecko, dom. To wszystko stracił, a teraz dziwnym
zrządzeniem losu otrzymał drugą szansę. Czy tym razem jej nie zmarnuje?
Znów ogarnęło go poczucie winy. Zawiódł Suzanne i nie potrafił dać jej szczęścia.
Miał wątpliwości, czy powinien był wkraczać w życie Abby, ale to już się stało. Teraz
obiecał sobie, że jej już nie zawiedzie. Nie mógł cofnąć czasu, lecz zapragnął odwrócić
zły los.
Samolot wylądował na prywatnym lądowisku w pobliżu Avignonu, a ich rzeczy od
razu zostały przeniesione do czekającego już tam luksusowego sedana. Luc usiadł za
kierownicą, Abby przy nim i już po chwili pędzili wąską szosą wzdłuż rzeki Rodan.
Od pierwszej chwili poczuła, że jej się tu podoba. Niebo było bezchmurne i błękit-
ne, powietrze przepojone zapachem tymianku i lawendy. Wzdłuż rzeki rozciągały się
pola i łąki w rozmaitych odcieniach zieleni, w oddali widać było skaliste szczyty Pi-
renejów.
- Długo będziemy jechać? - zapytała.
- Najwyżej pół godziny. Mój dom jest trochę na południe od Pont-Saint-Esprit.
R
L
T
Skręcili z bocznej drogi w jeszcze węższą. Abby wychyliła się przez okno i z zain-
teresowaniem obserwowała okolicę. Przejeżdżali obok wysokiego, kamiennego muru, w
którym byÅ‚a brama z kutego żelaza, opatrzona ozdobnym napisem: Château Mirabeau.
Nad koronami drzew widać było szczyt wieży. Abby już chciała zapytać, co to za zamek,
lecz widząc napięcie w twarzy Luca, powściągnęła ciekawość.
I już za chwilę zatrzymali się przed starym, wiejskim domem z kamienia.
- To skromny dom - powiedział Luc - ale zapewniam cię, że będzie ci tu wygodnie.
Abby kiwnęła głową, gardło miała ściśnięte z wrażenia. Dom, przed którym stała,
to był dom, jaki wyobraziła sobie już wiele tygodni temu, myśląc o Lucu.
Zbudowany był ze starego piaskowca, kryty czerwoną dachówką, w oknach miał
kolorowe żaluzje. Abby stała jak zaczarowana, dopóki Luc nie wziął jej za rękę i nie za-
prowadził do środka.
Wnętrze było zmodernizowane i tworzyło dużą, funkcjonalną przestrzeń, wyposa-
żoną w wygodne, miękkie sofy i krzesła ustawione naprzeciw potężnego, kamiennego
kominka.
Kuchnia wyglądała na miejsce idealnie przystosowane do gotowania, z szafkami w
kolorze jasnego dębu i podłogą z terakoty, zalaną teraz słońcem.
Powitał tu Abby puszysty szary kot, który wychynął gdzieś z kąta i głośno mru-
cząc, zaczął ocierać się o jej stopy.
Okazało się, że to Sophie, prócz niej była tu jeszcze kotka Simone, w czarne prąż-
ki. Luc jednak odnosił się do kotów zdecydowanie bez entuzjazmu i Abby zastanawiała
się dlaczego. Czy należały do jego żony i teraz mu ją przypominały? Nie śmiała o to py-
tać.
- Gdzie mam spać? - zapytała po dłuższej chwili milczenia.
Na górze były trzy sypialnie i pozwolił jej wybrać tę, która jej się spodoba.
Po wąskich, kręconych schodach poszła więc na pięterko, żeby się rozejrzeć. Wy-
brała sobie ładny pokój z dużym łóżkiem, starą, mahoniową komodą i wspaniałym wido-
kiem na falujące w blasku wiosennego słońca pola lawendy.
R
L
T
Czuła się, jakby już tu kiedyś była, wszystko dookoła wydawało jej się bliskie i
znajome. MiaÅ‚a wrażenie déjà vu. To byÅ‚o zdumiewajÄ…ce i irracjonalne, lecz gÅ‚Ä™boko w
sercu czuła, że znalazła swoje miejsce, dom.
Westchnęła. Tak mogłoby być, gdyby sprawy wyglądały inaczej, gdyby Luc ją
kochał...
Kiedy się trochę wychyliła, z jej okna widać też było dachy zamku, który nie prze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \