[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ale pisał książki - zauważyłem. - Mądre książki dla dzieci...
- Jedno drugiego nie wyklucza - zauważył Owsianow. - U nas w Rosji był taki pisarz
Arkady Gajdar... Nie wiem, czy słyszeliście?
- A jakże - uśmiechnąłem się. - Byłem chyba ostatnim rocznikiem, który omawiał jako
lekturę książkę Timur i jego drużyna .
- No właśnie. Napisał sporo ładnych książek dla młodzieży. Ideologię komunistyczną
przemycał w nich niezwykle delikatnie, z wyczuciem... Był cenionym pedagogiem... Tyle że
w czasie wojny domowej popełnił szereg odrażających zbrodni na ludności cywilnej. W
tambowskiej guberni do tej pory opowiadają o nim straszne rzeczy. Nawet za sto lat pewnie
będzie żył w ludowych opowieściach jako wampir... Tak więc pisanie książek o niczym nie
świadczy.
- Lenin też napisał sześćdziesiąt tomów - uśmiechnął się pan Tomasz. - Ale wróćmy
do tematu.
Pochyliliśmy się nad mapą.
- Od szlaku można wjechać w kilka dolin wgryzających się w masyw. Na dnie
jednego z takich wąwozów znajdujemy się w tej chwili - powiedziałem.
- Dziś zbadamy sąsiedni - wyjaśnił Owsianow.
Dwaj ponurzy strażnicy znieśli nam z góry śniadanie, trzy baranie kiełbasy na gorąco
z sucharami. Kończyliśmy już jeść, gdy pojawił się David.
- Ten numer w nocy bardzo mnie zdenerwował - powiedział. - Nie próbujcie więcej
dobierać się do mojego helikoptera. Jak poszukiwania?
Szef wyjął plan tej części pasma górskiego.
- Dziś zbadamy ten wąwóz...
- Grzebiecie się strasznie - warknął. - Dostaniecie do pomocy tę arystokratkę... Mam
nadzieję, że traficie wreszcie na jakiś ślad. A waszego młodego koleżkę na razie każę przykuć
łańcuchem. I pamiętajcie: żadnych numerów...
Wyglądało na to, że nie żartuje. Chyba pił w nocy, bo miał zaczerwienione oczy i był
skacowany.
Ruszyliśmy w drogę. Wyszliśmy z naszego wąwozu i poszliśmy strasznie starą, od
dawna nie konserwowaną drogą. Popatrzyłem na nią z powątpiewaniem. Wyglądała z grubsza
jak szlaki, które oglądaliśmy z samolotu z Michaiłem.
Po lewej stronie za skalnym cyplem otworzył się kolejny jar. Był szeroki na
kilkanaście metrów. Dnem płynął strumyk, wesoło pluszcząc po kamieniach. Na jego widok
już się schylałem, aby zaczerpnąć wody, ale w porę przypomniałem sobie o amebach. Po
kilku minutach u wylotu wąwozu zatrzymał się motocykl. Strażnik wysadził z kosza Damao.
Zaparkował maszynę, a sam ruszył za nami, choć, co należy zapisać mu na plus, zachowywał
pewien dystans.
Rozglądaliśmy się po ścianach w poszukiwaniu podejrzanych miejsc. Tymczasem
dziewczyna opowiadała nam, co w nocy wyprawiali z radiostacją. Potem ja opowiedziałem
nasze przygody.
- Czyli nic nie wyszło - westchnęła. - Szkoda.
- Helikoptera, obawiam się, będą teraz lepiej pilnowali - zauważył pan Tomasz. - Czy
masz, Pawle, jakiś alternatywny plan?
- Trzeba będzie zabrać się do budowy nadajnika radiowego - powiedziałem. - Nie
wiem jeszcze, jak to zrobię, nie mając transformatora, zródeł napięcia i jeszcze
kilkudziesięciu innych detali.
- Nie uczyli was w komandosach niczego na temat budowy nadajników? -
zainteresował się Awenir.
- Nie. Korzystaliśmy z gotowych, a szkolenie obejmowało różne typy tych urządzeń,
różne sposoby nadawania, kody i ewentualnie drobne naprawy. Ale coś spróbuję
zmajstrować.
Wyszliśmy na niewielki kocioł skalny. Wokoło nas pięły się prawie pionowe ściany.
Pośrodku było niewielkie bajorko z wodą. Damao zdjęła buty i moczyła sobie nogi, a ja
uważnie rozejrzałem się po okolicy. Skalne ściany wyglądały całkiem zwyczajnie. Nigdzie
nie było żadnych znaków świadczących o istnieniu jaskiń lub innych potencjalnych kryjówek.
- Jak woda? - zapytałem dziewczynę.
- Nawet dość ciepła, biorąc pod uwagę porę roku i miejsce. Włożyłem do niej rękę.
- Ma jakieś trzydzieści stopni - zauważyłem - To widocznie zródło wybijające z
bardzo głęboka, podgrzewane geotermalnie.
- Dno kamieniste i to dość płytko - mruknął Awenir. - Raczej nie mogli tu niczego
zatopić. Idziemy dalej?
Ruszyliśmy. Wąwóz piął się pod górę. Dno zaścielały odłamki kamieni.
- Wątpię, żeby po takich rumowiskach mogli jezdzić konno - zauważył pan Tomasz.
- Proszę nie zapominać, że minęło prawie osiemdziesiąt lat - powiedziałem. - Pamięta
pan stoki Znieżki? Zląska Droga, zawalona kamieniami, które kiedyś były starannie ubite, a
obecnie utrudniają wędrówkę.
- Poza tym tu mogły schodzić nieduże lawiny lub woda naniosła - dodał Awenir. - Pan
Daniec ma rację. Kiedyś to mogło wyglądać inaczej.
- Jaskinia - zauważyła Damao.
Faktycznie, w skalnej ścianie widniał ciemny otwór groty.
- Wysoko nad dnem - mruknąłem. - Będzie z piętnaście metrów.
- Na miejscu Giżyckiego wybierałbym miejsca trudno dostępne - powiedział poważnie
Awenir. - Sądzę, że warto by się było wdrapać i trochę rozejrzeć.
Strażnik zaciekawiony podszedł bliżej.
- Jaskinia - powiedział po rosyjsku. - Chcecie ją zbadać?
- Potrzebuję haków, raków i liny - wyjaśniłem.
Popatrzył na mnie, wyraznie usiłując zrozumieć, o co mi chodzi. Narysowałem mu na
kartce. Pokiwał głową i zniknął. Dalekie echo przyniosło dzwięk zapalanego silnika motoru.
- Wróci za jakieś dwadzieścia minut - powiedział szef. - Właściwie możemy uciec w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]