[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zdarzy się coś niezwykłego, mnie za to obwinia.
Tak rozmyślając okrążyłem dwór i znalazłem się w ogrodzie.
Nikt go od lat chyba nie uprawiał, na grządkach i rabatach rósł wysoki po kolana
chwast. Wiśnie, czereśnie, jabłonki i grusze miały wiele zmarzniętych i połamanych
gałęzi, których nie usunęła ręka ogrodnika. Mały staw, usytuowany w ogrodzie, zarósł
trzcinami, stał się bajorem, gdzie gniły jesienne liście.
Nad brzegiem stawu rosła kępa bzów i starych wierzb płaczących. Kryła ona mały
budyneczek, być może świątynię dumania" lub rodzaj świątyni Sybilli", zbudowanej w
czasach, gdy właściciele takich dworków, a przede wszystkim ich małżonki rozczytywały
się w sielankach pasterskich i w swych parkach pragnęły
63
posiadać romantyczne zakątki, niekiedy nawet ze sztucznymi ruinami, świątyniami,
kaskadami szemrzących strumyków.
Zwiątynia dumania" w ogrodzie w Janówce kształtem, swoim przypominała
grobowiec, z tą różnicą, że jego kwadratowe pudło wsparte było kilkunastoma
klasycystycznymi kolumienkami, a pod czterospadowym dachem przebiegał fryz z
uskrzydlonymi gryfami, które wyglądały teraz, jakby przebyły ogromny kataklizm: miały
połamane skrzydła, utrącone nosy i uszkodzone szponiaste łapy. Cały zresztą ten
budynek robił odpychające wrażenie. Był straszliwie odrapany; ongiś biały, teraz
wyglądał jak ostrzelany seriami karabinów maszynowych.
Drzwi do świątyni" były zupełnie nowe, z dębowych desek, zamknięte na zamek.
Ktoś starannie zabezpieczył dostęp do wnętrza, co wydawało się tym dziwniejsze, że nie
kryło ono żadnych cennych rzeczy. Przekonałem się o tym zaglądając przez małe okienka
z wybitymi szybami. W niedużej salce walały się połamane ławki ogrodowe i gipsowe
rzezby, które ongiś chyba stały w parku i ogrodzie. Zobaczyłem kamiennego lwa, kilka
gipsowych figur bez głów i rąk, jakąś okulała postać, będącą kiedyś zapewne pięknym
Apollinem. Pod ścianą leżała naga Diana, a tuż obok stał Kupidyn, niestety, bezrobotny,
bo z połamaną strzałą.
Smutne to, prawda? usłyszałem za swymi plecami głos panny Wierz-
choń.
Z okna swego pokoju zobaczyła, jak szedłem tutaj i też wyszła na spacer.
Smuci mnie widok tych okaleczonych, bezużytecznych rzezb powie
działa. Dawniej uważano, że są piękne. A teraz leżą tu jak umarłe, w grobow
cu.
Może nigdy nie były naprawdę piękne? odrzekłem.
Niech pan spojrzy na tego Kupidyna zajrzała przez okienko do wnę
trza. Jak smutno pomyśleć, że jego łuk nie wypuści już żadnej strzały w niczyje
serce.
Och, tego nigdy nie można być pewnym uśmiechnąłem się, bo bardzo
podobały mi się jej słowa. Niech pani raczej pomyśli: jego strzała tak głęboko
utkwiła w czyimś sercu, że się złamała. Rozpalił jakąś wielką, romantyczną mi
łość. Sprawił komuś ból lub przyniósł wielkie szczęście. Lecz może nocą zakłada
na cięciwę swego łuku jakąś inną strzałę. Niech pani tu nie przychodzi, aby pani
nie trafił...
Zerknęła na mnie ciekawie, jakby mnie po raz pierwszy zobaczyła.
Nie sądziłam, że pan jest romantykiem...
A gdy tak stała przede mną w szarym, jesiennym płaszczyku, z gołą głową i jasnymi,
po chłopięcemu obciętymi włosami, z czerwoną apaszką pod szyją, wydała mi się nad
wyraz ładna.
I być może właśnie w tej chwili powiedzielibyśmy sobie kilka ciepłych słów, po
których stopniałyby lody pomiędzy nami. Ale przez ogród szedł ku nam sta-
64
ry Janiak. Maszerował szybko, jakby niepokoiło go, że tak długo stoimy obok świątyni,
albo miał nam coś ważnego do powiedzenia.
Czy pan się nie gniewa, że dziś jeszcze nie napaliłem w piecach? za
pytał z obawą w głosie. Zaspałem. Zmógł mnie sen, dopiero przed chwilą się
obudziłem.
Nie pił pan wina? zagadnęła go panna Wierzchoń.
A ja mruknąłem do siebie:
To była noc śpiących rycerzy...
Janiak jeszcze bardziej się zaniepokoił:
Pan, panie kierowniku, myśli, że jestem pijakiem? Nieprawda. Nie wiem,
jak to się stało, ale obudziłem się bardzo pózno.
Wzruszyłem ramionami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]