[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gromadką chłopów, kobiet i dzieciarni, która przybiegła z sąsiednich wsi.
Major Buczek wypytywał jakiegoś milicjanta o ogorzałej twarzy. Obok milicjanta stał
chłopak wiejski, dumny, nieprzystępny dla dzieciarni, która zazdrośnie spoglądała na niego z
odległości.
Ogorzały milicjant meldował Buczkowi:
- Jak sami widzicie, obywatelu majorze, wokół glinianki rośnie trochę trawy. Ten
chłopiec - położył rękę na ramieniu wiejskiego chłopaka - przygnał tu dziś krowę. Zauważył,
że na urwistym brzegu glinianki wyryły ślad w glinie ogumione koła. Gdyby brzeg był niski,
można by pomyśleć, że jakiś chłop przybył tu wozem na ogumionych kołach i wjechał w
płytką wodę, żeby napoić konia albo po prostu umyć wóz. Ale brzeg jest urwisty,
przynajmniej cztery metry do lustra wody. Wyglądało zaś tak, jakby z tej wysokości ktoś
wjechał do glinianki. Chłopaka zaniepokoiło to i gdy w południe gnał krowę do domu, akurat
natknął się na mnie i opowiedział mi o swoim spostrzeżeniu. Więc ja zaraz tutaj przyszedłem
na rozpoznanie. Stwierdziłem, że jest tak, jak mówił chłopiec. Ktoś wpadł z wozem do
glinianki. Zaraz sobie pomyślałem, że to nie wóz chłopski, lecz samochód. W naszych
okolicach zdarzył się wypadek, że ukradziony w Aodzi samochód złodzieje przywiezli w te
strony, wyrabowali wnętrze, wyrwali motor, a pusty wrak wrzucili do stawu. Pomyślałem, że
teraz stało się coś podobnego. Rozebrałem się, dałem nurka do wody i rzeczywiście zaraz pod
powierzchnią znalazłem dach wozu. Zrobiłem jeszcze jednego nurka i stwierdziłem, że w
wozie znajduje się człowiek. To musiało się stać z 6 na 7 czerwca w nocy. Bo wówczas padał
deszcz i dlatego koła samochodu tak głęboko zaznaczyły się na brzegu glinianki. Od tamtego
czasu nie było już deszczu, a gdyby tamto zdarzyło się wcześniej niż z 6 na 7, to by deszcz
zmył ślady. Pakuła trącił Henryka w ramię.
- Chodzmy - powiedział półgłosem.
Wydobyte z wody auto stanęło już na brzegu. Otwarto drzwiczki i z wozu wysunął się
na ziemię mocno napuchnięty kształt ludzki. Henrykowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie w
twarz trupa.
- To jest Kobyliński - stwierdził.
Milicyjny lekarz dokonał prowizorycznych oględzin zwłok. Kobylińskiego zakłuto
nożem w ten sam sposób co Butyłłę i jego żonę. Nie uległo wątpliwości, że te trzy
morderstwa były dziełem jednej i tej samej osoby.
Auto mordercy ładowano na wóz ciężarowy, aby zawiezć je do Komendy
Wojewódzkiej.
Major Buczek i Pakuła konferowali na osobności. Buczek rozłożył mapę, coś tam na
niej kreślili. Wreszcie Pakuła zerknął w stronę Henryka, jakby pytając o coś Buczka. Ten
skinął głową. Wówczas Pakuła zbliżył się do dziennikarza i powiedział:
- Pojedzie pan ze mną. Na razie wolę mieć pana przy sobie.
Już w aucie poprosił Henryka:
- Proszę jeszcze raz dokładnie przypomnieć sobie, co panu mówił Kobyliński. On
zginął, bo trafił na ślad mordercy, i nastąpił mu na pięty. Musimy iść po tej samej drodze. A
tylko panu powiedział Kobyliński, dokąd zamierza się udać.
- Postanowił odwiedzić Rykiertową, uzyskać od niej adresy i nazwiska tych ludzi,
którym Rykiert sprzedał przedmioty kupione od Iksa.
Pakuła dotknął palcem swego notesu.
- Tu mam te nazwiska i adresy. Jazda! - rzekł ostro do kierowcy. - Najpierw do
Głowna, do obywatela - zajrzał do notesika - Skoniecznego.
Do samochodu wskoczył umundurowany oficer milicji, zajął miejsce przy kierowcy i
dopiero wówczas pojechali do Główna. Henryk zrozumiał, jak istotne mogło okazać się
spotkanie Pakuły ze Skoniecznym. Głowno leżało przecież tylko trzy kilometry od glinianki,
skąd wydobyto samochód ze zwłokami Kobylińskiego.
Zajechali przed piętrowy dom. Przy bramie widniała tabliczka:
JÓZEF SKONIECZNY LEKARZ DENTYSTA.
Kazano Henrykowi czekać w aucie. Pakuła i oficer milicji zniknęli w bramie domu.
Dopiero w godzinę pózniej pokazał się Pakuła i kiwnął ręką na Henryka.
- Chciałbym, aby obejrzał pan złoty talerz Iksa, który Skonieczny kupił od Rykierta.
Talerz, jak talerz, tyle że złoty. Może panu przyjdzie do głowy jakaś genialna myśl.
Po drewnianych schodach poprowadził go na piętro. Drzwi były otwarte, znalezli się
w niedużym pokoju, dość skromnie urządzonym. Przez uchylone drzwi widziało się gabinet
dentystyczny.
W pokoju siedział łysiejący mężczyzna w białym fartuchu, a obok niego przy stole
notował coś w brulionie oficer milicji. Skonieczny wydawał się bardzo przestraszony,
spojrzał na Henryka z panicznym lękiem.
- Proszę, to jest ten przedmiot - rzekł Pakuła pokazując Henrykowi złoty talerz.
Skonieczny wziÄ…Å‚ dziennikarza za jakÄ…Å› grubÄ… rybÄ™" milicyjnÄ… ubranÄ… po cywilnemu i
począł się tłumaczyć:
- Nie zajmuję się zbieraniem tego typu przedmiotów. Ale w ubiegłym roku udało mi
się zarobić trochę wiecej grosza, bo robiłem prywatnie sporo protez. Ktoś mi doradził, abym
ulokował pieniądze w jakimś małym, zabytkowym przedmiocie...
- Pan się wybiera za granicę? - spytał oficer.
- Tak. Mam zamiar jechać na wycieczkę do Włoch.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]