[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Teraz znam ich od strony, od jakiej przedtem ich nie znałem. Lękam się o wszystkich
Komanczów.
Dziesięć Niedzwiedzi kiwał potakująco głową podczas tej przemowy, ale Tańczący Z
Wilkami nie potrafił powiedzieć, jak starzec przyjmuje jego słowa.
Wódz chwiejnie powstał i postąpił parę kroków przez wigwam, zatrzymując się koło
łóżka. Sięgnął do wiszącej nad nim torby na przybory, wyciągnął z niej zawiniątko wielkości
melona i podreptał z powrotem do ogniska.
Usiadł z chrząknięciem.
- Myślę, że masz rację - powiedział do Tańczącego Z Wilkami. - Trudno powiedzieć,
co robić. Jestem starym człowiekiem, który pamięta wiele zim, ale nawet ja nie jestem
pewien, co robić, gdy rzecz idzie o białych ludzi i ich żołnierzy o owłosionych ustach. Lecz
pozwól, że coś ci pokażę.
Jego węzlaste palce szarpnęły za rzemień z nie wyprawionej skóry i w jednej chwili
zawiniątko się rozsupłało. Odwinął brzegi worka, ukazując stopniowo okruch zardzewiałego
metalu wielkości ludzkiej głowy.
Wierzgający Ptak nigdy przedtem nie widział tego przedmiotu i nie miał pojęcia, co to
może być.
Tańczący Z Wilkami także go nie widział. Ale wiedział, co to jest. Widział rysunek
czegoś podobnego w jakiejś książce z historii wojskowości. To był hełm hiszpańskiego
konkwistadora.
- Ci ludzie jako pierwsi przybyli do naszego kraju. Przybyli na koniach... wtedy nie
mieliśmy koni... i strzelali do nas z wielkich ognistych kijów, jakich nigdy przedtem nie
widzieliśmy. Szukali błyszczącego metalu, a my baliśmy się ich. To było za czasów dziadka
mojego dziadka.
Koniec końców przepędziliśmy tych ludzi.
Starzec długo i mocno ssał fajkę, zaciągając się wielokrotnie. - Potem zaczęli
przychodzić Meksykanie. Musieliśmy wydać im wojnę i powiodło się nam. Bardzo się nas
boją i nie przychodzą już tutaj.
Za moich czasów zaczęli przybywać biali ludzie. Teksańczycy. Byli jak wszyscy inni,
którzy znajdują w naszym kraju coś, co pragną mieć. Biorą to bez pytania. Rozgniewali się,
gdy zobaczyli, że przebywamy w naszym własnym kraju, a kiedy nie robiliśmy tego, czego
żądali, próbowali nas zabić. Zabijali kobiety i dzieci, jakby to byli wojownicy.
Gdy byłem młody, walczyłem z Teksańczykami. Zabiliśmy ich wielu i ukradliśmy
trochę ich kobiet i dzieci. Jednym z tych dzieci jest żona Tańczącego Z Wilkami.
Po jakimś czasie były rozmowy pokojowe. Spotkaliśmy się z Teksańczykami i
doszliśmy z nimi do ugody. Ugody zawsze były łamane. Gdy tylko biały człowiek chciał od
nas czegoś nowego, nie było już słów na papierze. Zawsze tak się działo.
Byłem już tym zmęczony i przed wielu laty przywiodłem ludzi z mojej hordy tutaj, z
dala od białych. Długi czas żyliśmy tu w spokoju.
Ale to już ostatni skrawek naszego kraju. Nie mamy już dokąd pójść. Kiedy myślę o
białych ludziach przychodzących teraz do naszego kraju, jest tak, jak rzekłem. Trudno
powiedzieć, co robić.
Zawsze byłem człowiekiem miłującym pokój, szczęśliwym, że jest w swoim własnym
kraju, i niczego nie chciałem od białych. Zupełnie niczego. Ale myślę, że masz rację. Myślę,
że będą wciąż przychodzili.
Kiedy o tym myślę, patrzę na to zawiniątko, wiedząc, co jest w środku, i jestem
pewien, że będziemy walczyć o zachowanie naszego kraju ze wszystkim, co w nim jest. Nasz
kraj jest wszystkim, co posiadamy. Jest wszystkim, czego pragniemy.
Będziemy walczyć o jego zachowanie.
Ale nie sądzę, żebyśmy musieli walczyć tej zimy, a po tym wszystkim, coście mi
powiedzieli, myślę, że nadszedł już czas, by wyruszyć.
Jutro rano zwiniemy wioskę i udamy się do obozu zimowego.
ROZDZIAA XXIX
1
Zasypiając tej nocy, Tańczący Z Wilkami uświadomił sobie, że zaczyna go gryzć
jakaś myśl. Gdy obudził się następnego ranka, wciąż w nim tkwiła i chociaż wiedział, że to
coś wspólnego z obecnością białych myśliwych o pół dnia konnej jazdy od obozu oraz ze
snem i przemową Dziesięciu Niedzwiedzi, nie mógł uchwycić jej sensu.
W godzinę po brzasku, gdy rozbierano obóz, przyszło mu na myśl, z jak wielką ulgą
powitał odjazd. Obóz zimowy będzie jeszcze bardziej odległym miejscem od tego. Ta Która
Stoi Z Pięścią sądziła, że jest w ciąży, i oczekiwał, że daleki obóz da schronienie jego nowej
rodzinie.
Nikt nie będzie w stanie ich tam dosięgnąć. Będą anonimowi. On sam będzie już
istniał tylko w oczach swego przybranego ludu.
I nagle go olśniło, olśniło go na tyle brutalnie, że niespodziewanie serce zaczęło mu
dziko łomotać w piersi.
Istnieje.
I tak głupio pozostawił za sobą tego dowód. Pełne personalia porucznika Johna J.
Dunbara zostały na piśmie wszem wobec podane do wiadomości. Leżały sobie spokojnie na
pryczy w darniowej chacie wśród kartek jego dziennika.
Ponieważ mieli niewiele do roboty, Ta Która Stoi Z Pięścią poszła pomóc kilku innym
rodzinom. Odnalezienie jej w przedwyjazdowym zamieszaniu zajęłoby dobrą chwilę, a on nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \