[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mężczyzny w ciemnym garniturze, stojącego z rękoma w kieszeniach spodni toż przy
jej biurku.
- Przecież widzę, Annie - mruknęła Synnamon. I zapytała męża:
- Cóż cię sprowadza tak z samego rana?
- Bardzo przepraszam, że cię nachodzę o tak wczesnej porze - odparł Conner, z
kurtuazją godną wyjątkowo uważnego i chłonnego czytelnika książek hrabiny poświę-
conych dobrym manierom. - Ale widzisz, tak się złożyło, że mam dość poważne
kłopoty...
Tak się złożyło, że ja też! - wtrąciła w duchu Synnamon.
- ...z jedną z linii produkcyjnych w zakładach w Fargo w północnej Dakocie -
dokończył.
- 33 -
S
R
Tak się składa, że mój problem też się wiąże z pewnym rodzajem...
produktywności! - stwierdziła w myślach Synnamon.
Natomiast głośno zapytała:
- Co się tam stało?
- Ktoś nie dopilnował procesu technologicznego i nie zastosował odpowiednich
zabezpieczeń - wyjaśnił spokojnie Conner.
To przecież zupełnie tak jak ja tamtej nocy w Phoenix! - skojarzyła sobie
Synnamon.
- I jakie są tego skutki? - zainteresowała się.
- Laboratoryjne testy, które stale prowadzimy w ramach monitoringu produkcji,
wykazały pewne, hm...
Wielkie nieba, więc Sherwood Cosmetics też się dzisiaj testuje! - przemknęło
Synnamon przez myśl.
- ...odstępstwa od norm jakościowych - dokończył po chwilowym namyśle
Conner.
- Czy to znaczy, że któreś z naszych kosmetyków będą mogły teraz zaszkodzić
użytkowniczkom? - zaniepokoiła się Synnamon, porzucając prowadzoną w myślach
grę w skojarzenia i w obliczu kłopotów firmy zapominając chwilowo o własnym
problemie.
- Niestety, to nie jest wykluczone - stwierdził zafrasowany Conner. - Jak
zbadam sprawę na miejscu i zorientuję się dokładnie, co zaszło, wydamy stosowny
komunikat. A na razie... - zawahał się.
- Na razie nie mamy jeszcze żadnych reklamacji, więc się na zapas nie
przejmuj. Leć do Fargo i rób swoje, a ja tu na miejscu wszystkiego dopilnuję -
zobowiązała się Synnamon, czując jeden z tych gwałtownych, choć niestety
krótkotrwałych, przypływów energii, jakie ostatnio nawiedzały ją od czasu do czasu.
- No, w takim razie lecę - mruknął Conner.
Obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. Chwyciwszy już za klamkę,
zatrzymał się nagle i zerkając przez ramię na żonę, zapytał ją:
- Czy naprawdę nic ci nie dolega?
- 34 -
S
R
Przez ułamek sekundy Synnamon miała nieprzepartą chęć powiedzieć
mężowi... a nawet wykrzyczeć... o tym, co się stało, podzielić się z nim całym swoim
niepokojem, niepewnością, rozterką. Niemal natychmiast jednak stłumiła ten pierwszy
odruch. Doszła do wniosku, że nowiny takiej, jak ta, którą ona miała do przekazania
Connerowi, w żadnym wypadku nie podaje się do wiadomości w biurze, w obecności
sekretarki.
Nie powiedziała zatem nic na temat ciąży, tylko powtórzyła to sarno
dyplomatyczne kłamstwo, którym przed chwilą uspokajała obawy Annie:
- Podczas świątecznej biesiady musiałam trochę przeciążyć żołądek, to
wszystko.
Conner Welles wzruszył trochę bezradnie ramionami i wyszedł.
- Na żołądek najlepsza gorąca herbata, zaraz zaparzę, jeśli pani pozwoli -
odezwała się Annie i spojrzała wyczekująco na szefową.
Mimowolne w gruncie rzeczy skinięcie głową uznała za znak przyzwolenia i
wyszła, żeby zagotować wodę.
Powiedziałam, że dokucza mi przeciążony podczas świątecznej biesiady
żołądek, uzmysłowiła sobie Synnamon, kiedy została już sama. Wygląda to trochę tak,
jakby bez względu na sytuację moja podświadomość nakazywała mi poinformować
Connera...
Ale czy w ogóle muszę to robić, skoro mamy już wyznaczony termin rozwodu?
I czy w ogóle chcę! - zadała sobie w myślach zasadnicze, niezmiernie trudne pytanie.
Nad odpowiedzią zastanawiała się długo, przez dobrych kilka godzin.
Nie chcę! Nie muszę! - podpowiadał jej buntowniczy wewnętrzny głos.
Ale przecież i tak w końcu wszystko wyjdzie na jaw, replikował jakiś inny,
spokojniejszy, być może będący głosem rozsądku. Owszem, mogę poczekać jeszcze
przez kilka czy kilkanaście dni, upewnić się, powtórzyć test, skonsultować się z
lekarzem... Ale dłuższa zabawa w sekrety będzie wyglądała po prostu niepoważnie.
Przecież nie uda mi się ukrywać ciąży aż do momentu rozwiązania.
A gdyby mi się udało? - odzywał się przekornie ten pierwszy, buńczuczny głos.
Gdybym rzuciła pracę, sprzedała mieszkanie, przeniosła się z Denver do Phoenix, to...
zachowałabym się jak rozhisteryzowana nastolatka, a nie jak dorosła kobieta z klasą,
- 35 -
S
R
konkludował wewnętrzny głos numer dwa. Przede wszystkim byłabym nielojalna
wobec Annie, której obiecałam pomoc. A jeśli chodzi o Connera... to chyba należy mu
się z mojej strony informacja o przyszłym ojcostwie, od którego rozwód przecież go
nie uwolni.
W tym akurat punkcie rozważania Synnamon przerwał sygnał interkomu. Annie
zameldowała:
- Pan Welles dzwoni z Fargo.
- Już tam doleciał? - zdziwiła się Synnamon, która pod wpływem gwałtownych
emocji straciła najwyrazniej tego dnia poczucie czasu.
Po czym, zerknąwszy na zegarek, zreflektowała się i wykrzyknęła:
- Aącz, Annie, łącz!
- Aączę.
W słuchawce, po kilku nieartykułowanych trzaskach, rozległo się pytanie
Connera Wellesa:
- Czy to już ty, Synnamon?
- Tak - odpowiedziała. - Jakie nowiny?
- Dobre i złe.
- To znaczy?
- Złe, bo na linii produkcyjnej nastąpiło skażenie bakteryjne, czyli takie, które
najtrudniej zwalczyć. A dobre, bo już zorientowaliśmy się, gdzie do niego doszło,
czyli zlokalizowaliśmy słaby punkt. A to już połowa sukcesu w walce o naprawę...
Czy gdybyśmy zdołali zlokalizować słaby punkt... albo raczej wszystkie słabe
punkty... naszego małżeństwa, to też moglibyśmy spróbować je naprawić? - zaczęła
się zastanawiać Synnamon, mimowolnie, ale tak intensywnie, że relacja męża z Fargo
zupełnie przestała do niej docierać.
Z zamyślenia ocknęła się dopiero w momencie, kiedy
Conner, zdziwiony kompletną ciszą panującą po drugiej stronie linii
telefonicznej, przerwał na chwilę swój wywód i zapytał:
- Jesteś tam?
- Jestem - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Po czym skłamała: - Nie odzywam
się, bo notuję.
- 36 -
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]