[ Pobierz całość w formacie PDF ]
żeby od razu założyć gogle i pelerynę, ale byłoby to niepotrzebne ryzyko. Ktoś mógł zajrzeć do niego i
zdziwiłby się bardzo, gdyby zobaczył go tak przebranego. Ned leżał więc spokojnie i próbował ustalić
upływ czasu. Dopiero, gdy uznał, że minęły dwie godziny, założył sprzęt na siebie.
Zwiat wrócił do niego w zielono-seledynowych półcieniach. Edgar zaczął wpatrywać się w drzwi, ale
zanim dostrzegł jakikolwiek ruch minęła wieczność. Nabrał już pewności, że cały plan się zawalił, a
Barta złapano. Już miał zdjąć pelerynę i gogle, gdy nagle drzwi uchyliły się. Ned zamarł. Za chwilę miał
się przekonać czy jego podejrzenia były słuszne. Jeśli ktoś ich zdradził...
- Jesteś gotów? - usłyszał szept.
Wytężył wzrok, aż do oczu napłynęły mu łzy. Nie dostrzegł nikogo.
- To ty, Bart? - zapytał niepewnie.
- Tak! Popraw pelerynę. Idziemy.
Ned dopiero teraz zauważył odrobinę ciemniejszą plamę zieleni w miejscu, z którego dochodził głos.
Wyciągnął dłoń i dotknął ramienia Barta.
- Tak! Trochę nas widać! - powiedział Bart. - Kaptur i gogle nie zasłaniają całej twarzy. Ale nie
martw się; czujniki automatów są wystarczająco rozstrojone, żeby tego nie wychwycić. Pamiętaj tylko
o jednym: jeżeli natkniemy się na strażnika, zatrzymaj się, pochyl głowę i absolutnie żadnego ruchu. A
teraz idziemy! - Bart wcisnął mu do ręki ka-
120
watek linki. - Jeśli chcesz żyć, trzymaj się tego. Nikt nie będzie cię szukał, jeżeli się zgubisz.
Wyszli na korytarz i ruszyli cichym krokiem. Ned starał się sprawiać jak najmniej hałasu, ale
zesztywniałe ciało stawiało zbyt duży opór. Chciał poruszać się jak indiański wojownik na łowach, a
zamiast tego kuśtykał jak niedołężny starzec.
Właśnie zaklinał swoje mięśnie, by funkcjonowały sprawniej, gdy Bart zatrzymał go i zmusił do
przyklęknięcia. Ned spojrzał przed siebie i mocniej przycisnął się do ściany; wprost na nich jechał
automatyczny strażnik. Tak jak nakazał Bart, opuścił głowę, ale nie potrafił powstrzymać się przed
zerkaniem na pełznące w jego stronę siłowniki. Czuł na sobie chłodne oko strażnika i w wyobrazni*
widział oślepiający błysk laserowego promienia, który odbiera mu życie. Przypomniał sobie, o czym
go uprzedzano, gdy się tu zjawił; ta maszyna potrafiła wykryć bicie serca z odległości stu metrów.
Momentalnie tętno wzrosło mu dwukrotnie, a serce zaczęło uderzać z taką siłą, jakby chciało wyrwać
się z klatki piersiowej. Co gorsza, im bardziej starał się je uspokoić, tym biło mocniej. Wydawało się
niemożliwe, żeby automat tego nie zarejestrował. Ned w desperacji pomyślał o ucieczce. Zerwać się i
pobiec przed siebie; wszystko wydawało się lepsze od tego oczekiwania na wyrok. Nie poruszył się
jednak. Jak modlitwę powtarzał w myślach słowa Barta: - automaty są uszkodzone, nie odkryją ich
obecności, trzeba zachować spokój -i trwał w bezruchu. Czuł tylko, jak po karku spływają mu krople
zimnego potu.
Zanim strażnik ich minął, Ned postarzał się o kilka lat.
Odczekali jeszcze chwilę i ruszyli dalej. Bez żadnych problemów dotarli do szybu wentylacyjnego. Tu
czekało na nich kilku ludzi; nie widział czy było ich dwóch, czy dziesięciu, ale nie miało to znaczenia.
Ważne było to, że
121
krata zasłaniająca wlot do szybu była wymontowana, a wewnątrz szybu wisiała drabina sznurowa. To
była jego nić Ariadny i równocześnie droga krzyżowa. Bolał go każdy mięsień, czuł się zupełnie
rozbity, a ręka zraniona przez Murzyna nadal była niesprawna. Czy zdoła pokonać kilkanaście metrów
po kołyszących się szczeblach, jeżeli z trudem poruszał się po podłodze? Wolał się nad tym nie
zastanawiać. Ktoś podsadził go na drabinę i Edgar rozpoczął swą walkę o wolność. Walkę, którą
musiała stoczyć jego wola ze stawiającym opór ciałem.
Nie wiedział, jak długi był ten szyb, nie wiedział, jaką część drogi już przebył. Po wspięciu się na
dziesiąty, może piętnasty szczebel, poczuł jak ponownie otwiera mu się rana. Ciepły strumień krwi
zaczął spływać po ramieniu i Ned przestał myśleć o czymkolwiek. Każdy ruch sprawiał mu ból, każdy
pokonany szczebel kosztował tyle wysiłku, że nie starczało miejsca na myśli. Pamiętał tylko jedno:
poddanie się oznaczało śmierć. Dlatego zmuszał swoje mięśnie do pracy, której po ostatnich
przejściach nie były w stanie wykonać. Mimo to powoli piął się do góry.
- Walcz! - nakazywał sobie podciągając się o kolejny szczebel. - Walcz! Walcz! - powtarzał
mechanicznie, zaklinając słabnące ciało. Tak dotarł do wylotu szybu.
Zaskoczyło go to. W pierwszej chwili nie rozumiał, dlaczego ktoś go zatrzymuje i nie pozwala iść dalej.
Dopiero gdy jakieś silne ramiona ujęły go, podtrzymując słabnące ciało, zrozumiał.
- Musimy tu poczekać! Zaraz zjawi się śmigłowiec -usłyszał czyjś szept. To oznaczało koniec
męczarni. Zdrową ręką wczepił się mocniej w szczeble drabinki.
- W porządku, koleś - usłyszał za swoimi plecami. -Utrzymam cię!
Poczuł, że chwyt asekurującego go człowieka staje się mocniejszy.
122
Aomot pulsującej krwi zaczął słabnąć. Jeszcze przez chwilę Ned oddychał ciężko, z trudem łapiąc
powietrze, ale w końcu jego ciało uspokoiło się. Gdy wróciła zdolność myślenia, pojawiły się pierwsze
pytania.
- W jaki sposób śmigłowiec tu wyląduje - zapytał unosząc głowę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]