[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ciotka zacisnęła wargi, gotowa bronić swego zdania. Christa zmieniła temat rozmowy.
- Nie wiedziałam, że Nygaardów prześladują nieszczęścia.
Największą przyjemnością ciotki była rozmowa o lokalnych sensacjach.
- O, tak! Czy nigdy nie słyszałaś o starym gospodarzu Nygaardzie?
- Kto to był? Ojciec Linusa? Dziadek Petrusa?
- No ten, stary Per Nygaard! Chociaż taki okropnie stary to on nie był. Miał koło
siedemdziesiątki, tak mi się zdaje, kiedy mu się przytrafiło nieszczęście. Ale to się stało
dawno temu. I skłamałabym, gdybym powiedziała, że ktoś tu w parafii za nim tęskni. To był
po prostu diabeł!
Przeżegnała się pospiesznie, przestraszona, że wypowiedziała takie okropne słowo.
- A co to było za nieszczęście?
- Nie słyszałaś? To bardzo dziwne! Znalezli jego łódz dryfującą po jeziorze. Aódka była
pusta. Pewnie za daleko wypłynął. I nie zdążył do domu przed wieczorem, a w nocy zerwał
się sztorm. I rano znalezli łódz. Ale Nygaarda... Nigdy!
- Nie wiedziałam o tym. Jakie to musiało być okropne dla rodziny, nawet... no, nawet jeśli on
nie był specjalnie sympatyczny. Ale jest jeszcze coś innego, czego nigdy nie umiałam sobie
wyjaśnić - powiedziała Christa jakby od niechcenia. - Kto to zniknął z tej parafii jakieś pięć
czy sześć lat temu? Ktoś, kto chciał uniknąć kary za przestępstwo, czy coś takiego.
- Uciekł? Przestępstwo? - pytała ciotka całkiem zdezorientowana.
- Morderstwo - podpowiedziała Christa. Serce jej łomotało. Teraz się dowie, kim był pan
Peder .
Nigdy się jednak nie dowiedziała, bo właśnie w tym momencie przybiegli trzej najmłodsi
chłopcy i przekrzykując się nawzajem, opowiadali o jakimś nieporozumieniu między sobą i
domagali się interwencji.
113
Obie z ciotką próbowały jakoś rozwiązać spór za pomocą salomonowego sądu, ale nie było
to proste, bowiem każdy z chłopców uważał, że to właśnie on ma rację. Skończyło się na
tym, że wszyscy trzej obrazili się na swoje opiekunki, a gdy i starsi bracia wmieszali się w
sprawę, zapanował kompletny chaos. Christa starała się ich ułagodzić, opowiadając
wymyśloną naprędce bajkę, w której synowie Abla występowali jako najdzielniejsi
bohaterowie.
Kiedy siedziała w otoczeniu chłopców, zastanawiała się, jak by to było, gdyby musiała się już
zawsze nimi zajmować. Dopóki nie dorosną. Gdyby jej przyszłość ułożyła się po myśli
Franka i prawdopodobnie również Abla.
Jeśli jednak miała być szczera, to musiałaby powiedzieć, że taka perspektywa wcale jej nie
pociąga. To bardzo męczące zajęcie, jej marzenia kierowały się teraz w zupełnie inną
stronę.
W piątek wieczorem odwiedziła Ingeborg. Przyjaciółka była rada i wdzięczna za wizytę,
długo rozmawiały o tym i owym, ale Christa nie chciała mówić ani o swojej nieważkości ,
ani o Linde-Lou. Ta sprawa była jeszcze zbyt nowa i delikatna, Christa chciała ją chronić,
zachować jak najdłużej dla siebie. A poza tym była zbyt nieśmiała, by opowiadać o swoim
ukochanym.
Również w sobotni ranek ćwiczyła w zaroślach na tyłach ogrodu swoje nowe umiejętności.
Czyniła wyrazne postępy. Bała się tylko pozostawać zbyt długo poza domem. Frank ostatnio
bardzo narzekał. No, właściwie to on nigdy nie narzekał, wzdychał raczej, że to naturalne, iż
Christa zajmuje się swoimi sprawami i nie bardzo przejmuje się starym ojcem, bo przecież
on nie jest dla niej najciekawszym towarzystwem. Christa słuchała teraz jednym uchem tych
samych słów, które kiedyś przyprawiały ją o ból żołądka z powodu wyrzutów sumienia i z
lęku, że nie sprosta jego wymaganiom.
Godziny tego dnia wlokły się wolno niczym ślimak.
W końcu jednak nadszedł wieczór!
Christa umyła włosy, uprasowała swoją najlepszą bluzkę i ubrała się pięknie od stóp do
głów. Nigdy jeszcze nie szła po mleko równie wystrojona!
Włosy w lokach opadały na ramiona.
Daleko, po drugiej stronie łąki widziała szkolny budynek, w którym mieszkała też
nauczycielka. Gdy była u niej po raz ostatni, przekonała się, że nauczycielka ucieszyłaby się
z jej ponownych odwiedzin.
Dziewczyna westchnęła ciężko. Tylu ludzi oczekiwało jej zainteresowania i uwagi. To bardzo
trudna sytuacja dla kogoś takiego jak Christa, kto stara się zawsze spełniać oczekiwania
innych. Miała poczucie, że się nie sprawdza, że sprawia zawód. Ale akurat tego wieczora
zamierzała poświęcić cały swój czas na własne zainteresowania.
114
A jej własne zainteresowanie to był Linde-Lou!
Tym razem zachował się już dużo rozsądniej niż poprzednio. Także i tym razem Christa
wyszła bardzo wcześnie z domu, ale on już się nie ukrywał, czekał na nią pod lasem.
Bez słowa, uśmiechając się do siebie, poszli w stronę porośniętego drzewami zbocza, gdzie
nikt nie mógł ich zobaczyć.
W dalszym ciągu byli bardzo skrępowani własnym towarzystwem. Było im razem bardzo
dobrze, ale z trudem znajdowali temat do rozmowy. Przy każdym spotkaniu musieli jakby
zaczynać od początku, a to pewnie dlatego, że żadne z nich nie miało doświadczenia w
romansach i sprawach miłosnych.
- Jaki piękny wieczór - powiedziała w końcu Christa. Uwaga nie była może zbyt głęboka, ale
należało przecież jakoś zacząć. Zawsze to ona musiała odezwać się pierwsza. Linde-Lou
nie potrafił przemóc swego kompleksu niższości.
Nie miał zresztą do niego najmniejszych podstaw, ale tak to już bywa.
Czas spotkania nie był nieograniczony, co Christa starała się mu uświadomić. Usiedli na
ziemi pod drzewami. Wciąż onieśmieleni, skrępowani, milczący. Powoli jednak rozmowa
zaczęła się toczyć, a w jakiś czas pózniej roztrząsali już z ożywieniem różne dość obojętne
tematy, dopóki Christa nie umilkła gwałtownie, bo powiedziała coś prowokującego.
Rozmowa urwała się i wszystko trzeba było zaczynać od początku.
A to, co powiedziała, było dość niewinne:
- Czy nie moglibyśmy się spotykać oficjalnie? Jest tyle rzeczy, które chciałabym ci pokazać.
U mnie w domu i w okolicy. Powinieneś bywać między ludzmi, Linde-Lou. Jeśli będziesz się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]