[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Odłożył torbę na miejsce, zamkną! skrzynię i ustawił wszystko na swoich miejscach. Była dziesiąta
piętnaście. Zamknął drzwi, zgasił światło i wyszedł.
Miał nareszcie swojego mordercę. Osiemdziesiąt trzy dni żmudnej grzebaniny przyniosły wreszcie
efekty. Udało się! Mógł teraz kpić ze swoich oponentów. Kandydat był idealny pasował'" wprost zna-
komicie.
Pomimo to wcale nie był zadowolony. Przeciwnie: czuł się koszmarnie. Rola figuranta nie była nigdy
jego specjalnością, a teraz nic nie mogło uchronić go przed wzięciem jej na swoje barki.
Gdy pojawił się w komendzie, dochodziła godzina jedenasta. Spoza drzwi oznaczonych numerem 248
nie dochodził najsłabszy dzwięk. Trudno było rozstrzygnąć, czy był to wpływ grubej, gąbczastej wyściółki.
którą wyłożone były drzwi, czy też. odprawa dawno się już skończyła.
Nacisnął klamkę. Słaby głos prelegenta ucichł jak ucięty nożem i czternaście par oczu zwróciło się w
stronę wejścia. Byli tu wszyscy, z którymi miał okazję zawrzeć znajomość przy prowadzeniu tego docho-
dzenia. Skromna odprawa robocza zamieniła się w prawdziwą konferencję. Dokładnie naprzeciwko drzwi
zauważył majora Adam-ca swojego bezpośredniego zwierzchnika. Centralne miejsce zajmował siwowło-
sy generał, który niejednokrotnie przewodniczy! tego rodzaju imprezom. Były również osobistości z resortu
oraz wszyscy najbliżsi współpracownicy z majorem Nałęczem na czele. Widownia była w komplecie.
Ukłoni! się i starając się robić jak najmniej zamieszania zajął miejsce przy końcu długiego stołu. Przez
długi czas trwała głucha cisza przerwa w prelekcji umożliwiła zebranym podziwianie jego brudnego
płaszcza, zmierzwionych włosów i czerwonej z wysiłku, spoconej twarzy. Potem generał poprosił jednego z
inspektorów o kontynuowanie wystąpienia.
Na pewno nic był to najlepszy moment na rozbieranie się i przygotowywanie materiałów. Szelest pa-
pieru, skrzypienie krzesła, trzask odpinanych zamków czy wreszcie głośny brzęk upadającego na podłogę
metalowego wytrycha były doskonale słyszalne i ściągały na sprawcę zamętu uwagę całej sali. Zaczęły się
szepty i pokasływania. Przewodniczący naradzie generał zmarszczył surowo brwi.
Inspektor Zawadzki rozłożył ręce w geście oznaczającym prośbę o wybaczenie i zajął się przegląda-
niem papierów. Nic sądził zresztą, aby wystąpienie było warte uwagi. Był przekonany, że jego celem jest
jedynie zapełnienie czasu przed właściwą częścią narady, która, jak przypuszczał, związana będzie ściśle z
jego osobą.
Okazało się, że przewidywania były trafne. Gdy tylko młody inspektor zamilkł, rozpoczęło się godzin-
ne widowisko przypominające żywo czasy inkwizycji. Ostrożne początkowo słowa krytyki i łagodne za-
strzeżenia bardzo szybko zamieniły się w bezpardonową napaść. Miażdżącej krytyce poddano zarówno spo-
sób prowadzenia śledztwa jak i ostateczne jego wyniki. Zgodnie z zasadą, iż w przeciwieństwie do sukcesu
kieska ma niewielu rodziców, głównym celem ataków stał się kierownik zespołu operacyjnego, inspektor
Andrzej Zawadzki.
Decyzje powierzenia młodszemu oficerowi tak poważnego zadania określono mianem szaleństwa, nic
przebierając w słowach napiętnowano niekompetencję, bałaganiarstwo i nieudolność. Do głosów tych dołą-
czyły ostre słowa krytyki ze strony współpracowników inspektora, narzekających na styl pracy i jego trudny
charakter. Najdalej posunął się oczywiście major Nałęcz.
Indywidualizm tego człowieka i brak umiejętności współpracy powiedział w pewnym momencie
wskazując palcem winowajcę osiągnęły wręcz chorobliwe rozmiary. Dysponując ogromnym aparatem
śledczym pan inspektor tracił mnóstwo czasu na pozbawione sensu działania na własną rękę. Oto dowody
major potrząsną! kilkoma kartkami papieru. Sprawa niejakiego Jerzego Deczela. Jak panowie myślą,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]