[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nasiliło się jeszcze. Nagłe ponowne pojawienie się Franka, mogłabym rzec -
zmartwychwstanie, tych kilka słów, jakie zamieniliśmy, a tak\e jego sytuacja jeńca w rękach
Maorysów, których branką ja sama nie czułam się ju\ od bardzo dawna, wszystko to
nadawało mojemu poczuciu dziwnej ostrości i intensywności. Mimowolnie przychylałam się
do myśli, \e wszystko, co się dzieje, jest tylko rodzajem widowiska zorganizowanego w tym
tylko celu, \eby mnie rozerwać, zabawić albo równie dobrze zasmucić.
Dręczona takimi rozterkami, umyłam się i ubrałam jak na festyn. Podczas tego święta
miałam do odegrania jakąś rolę, rolę mnie samej - jak mi się zdawało
- chocia\by to była tylko rola widza. Zresztą du\a część \ycia upływa w ten sposób.
Zmusiłam się, \eby zjeść śniadanie, jakby czekała mnie cię\ka próba. Od czasu przybycia do
wioski nigdy nie byłam tak dobrze uzbrojona, wmawiałam sobie. Myślałam o Franku, chocia\
zaprzątanie sobie nim umysłu męczyło mnie. Pózniej znów przeszłam przez pan. Franka na
nowo przywiązano plecami do drzewa. W ciągu nocy puściła mu się broda, co rozdra\niło
mnie niemal tak samo jak widok szczeciniastych włosów. Słońce ju\ przygrzewało, niebo
było bezchmurne i czyste jak moje ciało. Ujrzałam jedynie kilku tubylców wokół chaty i
drzewa, ziewali i przeciągali się jak zwierzęta albo klepali się po łopatkach.
- Jak się masz? (How do you do?) -- spytał Frank.
- Jak się masz? - odpowiedziałam jak echo.
Wściekle nałamałam sobie głowę, zanim udało mi się wymyślić jakieś inne pytanie:
- Jadłeś śniadanie? - rzuciłam.
Jego piękna, szlachetna twarz, posiniaczona i zbrukana zarazem, niebieskawa od
zarostu, wykrzywiła się w gorzkim grymasie:
Tak, dali mi jeść. Dali mi pić. Wyprowadzili mnie na spacer, w krzaki, jak psa. Umyli
mnie!
Miał obna\ony tors i z własnego doświadczenia wiedziałam, \e wypucowali go do
połysku. Natomiast zało\ono mu kawaleryjskie spodnie, a nawet buty, które ktoś odnalazł nie
wiadomo gdzie. Czasami trudno nadą\yć za rozumowaniem tubylców. Kiedy tak
wpatrywałam się w tors i twarz Franka, nieświadomie usiłując przyzwyczaić na nowo moje
zmysły, moją wra\liwość, do widoku tego bladego ciała, znów wykrzywił usta w całkiem
godnym po\ałowania grymasie, podczas gdy w jego oczach wyczytać mo\na było rodzaj
błagania, bezładne przera\enie:
- Stella, co oni ze mną zrobią? Spurpurowiał gwałtownie i odwrócił wzrok.
- Sama zadaję sobie to pytanie - powiedziałam mu. Jego powiększone przestrachem
oczy odszukały mnie i podobnie jak poprzedniego dnia spojrzał na mnie jak na wariatkę.
Poczułam się zakłopotana. Z tubylcami niemal nigdy nie miałam okazji rozmawiać. Frank
oczywiście posługiwał się językiem angielskim, moim językiem, tym, którego nauczyłam się
w dzieciństwie, i oczekiwał, co nie mniej oczywiste, \e ja równie\ będę go u\ywała. W końcu
z tej kłopotliwej sytuacji wyciągnął mnie ten wielki głupek Ra-Hau, który jednak dolał
jeszcze oliwy do ognia. Pokrzepiony, jak się wydaje, śniadaniem, roztrącił potę\nym ciałem i
barczystymi plecami garstkę krajowców, którzy zaczynali się gromadzić w bezpiecznej
jednak odległości wokół Franka i mnie, tego ostatniego zaszczycił jedynie jednym, wielce
obojętnym rzutem oka, podszedł do mnie, pokazał w uśmiechu błyszczące zęby, a na koniec
ze zwykłą dezynwolturą chwycił mnie za ramię i nachylił twarzą do drzewa stojącego tu\
obok tego, do którego przywiązano Franka. Serce podskoczyło mi w piersi jak szalone.
Tylko nie to, idioto! powiedziałam do Ra-Haua.
A mo\e tylko tak pomyślałam? Uniosłam się na chwilę i zwróciłam ku niemu. Od
młodych kobiet nauczyłam się słowa objętego niewielkim tabu, które wypowiada się przede
wszystkim wobec mę\czyzny, a które oznacza kobiecą niedyspozycję. Jednak\e w panice,
wypadło mi ono z głowy w tej samej sekundzie, w której chciałam zaryzykować jego
wymówienie. Stałam z otwartymi ustami, a krew uderzyła mi do twarzy. Kątem oka
widziałam, jak Frank szarpie się w pętach. Jeśli zaś chodzi o Ra-Haua, to jedynie wybuchnął
tym swoim kretyńskim śmiechem. Jedną ręką rozsupływał ju\ przepaskę biodrową, obracając
mnie twarzą do drzewa i zginając wpół cię\kim jak ołów ramieniem. Nie pozostawało mi nic
innego, jak wpić się palcami w drzewo, jeśli nie chciałam runąć na twarz i pobrudzić sobie
sukni ziemią i liśćmi. Na to wszystko Ra-Hau, dłu\ej nie zwlekając, zadarł mi wspomnianą
suknię powy\ej talii, zerwał mi majtki i podczas gdy płakałam bardziej z bezsilności albo jeśli
wolicie - ze wstydu ni\ ze złości czy smutku, on ujął mnie za biodra i jednym pchnięciem
wetknął mi swój ogromny członek między pośladki, prosto w pupkę. Ktoś krzyknął, albo ja,
albo Frank. Obawa zrodzona jego obecnością, jego bliskością, nie wspominając ju\ o lekkim
niesmaku, jaki pozostawiła moja niedyspozycja, sprawiły, \e byłam, by tak rzec, zamknięta,
przez co Ra-Hau sprawił mi potworny ból. Mimo to, gdy jego wielka tuleja znalazła się we
mnie, zapomniałam o bólu i zdołałam nawet odnalezć w tym pewną słodycz, jakieś ciepło i to
upajające poczucie pełni, które pozwoliło mi się rozluznić, umo\liwić mu poruszanie się tam i
z powrotem, wypełnienie mnie obłym ciałem i nasieniem. Nie szczytowałam w dosłownym
znaczeniu. Lecz podobnie jak w innych tego typu przypadkach odniosłam wra\enie, \e
zostałam czegoś pozbawiona, \e mnie okaleczono i opuszczono, kiedy jego męska siła nagle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]