[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lekarza. Trzęsącymi się rękoma Czertwan nakręcił numer Pogotowia, gdyż znajomy internista
był na urlopie.
Przyjechała wreszcie karetka i tak się dziwnie złożyło, że w mieszkaniu zjawił się ten
sam lekarz, który dawał Andrzejowi zastrzyk w Komendzie MO na %7łoliborzu.
- O, to my się już znamy - powiedział na widok chłopca. I wyjaśnił ojcu, co ma na
myśli. Po zastrzyku Andrzej usnął, a dyrektor poprosił doktora do drugiego pokoju i rzekł
niemal z rozpaczą:
- Panie doktorze, niech mi pan ratuje syna! Co ja mam robić, żeby to się nie powtórzyło?
- Wyrwać go z tego łajdackiego towarzystwa hippiesów i narkomanów - odparł lekarz
bez namysłu. - Bo inaczej chłopak się panu zmarnuje. I to już nie są żarty, my mamy niejeden
wypadek śmiertelnego zatrucia narkotykami, właśnie wśród takich młodych ludzi.
- Ja rozumiem, ale przecież nie mogę rzucić pracy! Jestem głównym inżynierem dużej
fabryki, muszę być poza domem wiele godzin.
- Czy nie ma pan rodziny gdzieś w innym mieście, dokąd mógłby pan go wywiezć?
Choćby na rok. Może przecież tam kończyć szkołę.
- Teraz nie mogę tego zrobić - zamyślił się. - Chyba, żeby wrócił tu na samą rozprawę.
Ale czy on się zgodzi wyjechać? Gdyby żyła moja żona, nigdy by do tego wszystkiego nie
doszło.
- Umarli nic nam już nie pomogą - odparł lekarz. - Muszą pomóc żywi.
Rozdział 4
Czertwan wszedł do wydziału głównego mechanika i natrafił na kłótnię przy tokarce.
Mistrz Cieśliński bez powodzenia próbował wtrącić się w gwałtowny tok dyskusji między
kilkoma robotnikami. Byli to specjaliści wysokiej klasy, toteż dyrektor zbliżył się, aby
posłuchać, o czym mówią, i ewentualnie rozsądzić spór.
Cieśliński dostrzegł go pierwszy, pokazał oczami. Umilkli na chwilę, ale twarze mieli
gniewne, nieprzejednane.
- O co chodzi? - spytał Czertwan, spoglądając to na nich, to na mistrza.
- Powiem krótko: mają rację - odparł. - Chodzi o tę premię.
- Wiem, wydział nie otrzymał. Narzędzia były złe.
- Panie dyrektorze, to ma być sprawiedliwość? - wybuchnął jeden z tokarzy. - Jaki
odlew huta przysłała, z takiego robimy. Czy to nasza wina, że odlewy są złe?
- Jest odgórne zarządzenie - zaczął dyrektor, ale któryś rzucił ostro:
- Do d...y z takimi zarządzeniami! Niech sobie dyrektorzy ze zjednoczenia czy tam z
resortu papierkami ściany w domu wyklejają. Za złe odlewy trzeba hutę bić po kieszeni, a nie
nas. Do czego to podobne! - I cisnął o podłogę trzymanym w ręku kawałkiem stali. - Nie będę
robił takim świństwem.
- Dobrze - zgodził się Czertwan. - Postawię sprawę premii dla wydziału na jutrzejszej
KSR. Jeżeli samorząd się zgodzi, premia będzie.
Cieśliński popatrzał na niego ze zdziwieniem.
- Az czego, panie dyrektorze? - spytał. - Przecie już podzielona.
- Znajdziemy fundusz. To moja rzecz. A z hutą sprawa załatwiona, od pazdziernika
przestajemy od niej brać. Jaki procent złych odlewów?
- Trzydzieści sześć w tym miesiącu. Ale w lipcu było to samo.
- Panie Cieśliński, w magazynie powinny jeszcze być odlewy zapasowe, tamta partia
była dobra, jeżeli pamiętam. Proszę pobrać, na razie przerwiemy robotę z bieżących dostaw.
Zawrócił do biurowca, słysząc za sobą przyjazny pomruk tokarzy. W gabinecie sięgnął
do skoroszytu z ostatnimi przesyłkami z huty Radość i przebiegł oczami kopie. Pamiętał, że w
porozumieniu ze zjednoczeniem zamówił na czwarty kwartał odlewy w innej hucie, a do
Radości wysłał urągliwe pismo z rezygnacją. We wrześniu mieli otrzymać resztę z
zamówionych uprzednio dostaw, choć teraz gotów był walczyć o wycofanie tych nieszczęsnych
odlewów.
Jednakże w skoroszycie nie było kopii pisma z ową rezygnacją. Ku swemu zdumieniu
znalazł natomiast inny list, w którym jak byk widniało zamówienie na czwarty kwartał... w
Radości .
- Cóż to jest? - szepnął, pocierając czoło. Przyglądał się obu kopiom, sygnowanym jego
charakterystycznym podpisem i opatrzonym podłużną pieczątką Główny inżynier Zbigniew
Czertwan . Pieczątki tej nie wydawał nikomu, trzymał ją w szufladzie, zamkniętą na klucz.
Raz jeszcze przeczytał pisma, a potem wezwał sekretarkę.
- Pani Wando - odezwał się, nie patrząc na nią. - Czy pani przekazywała ode mnie do
działu handlowego pismo, rezygnujące z dostaw odlewów z huty Radość ?
- Nie, panie dyrektorze - odparła. - Nie przypominam sobie takiego listu. A kiedy to
było?
- Tuż przed moim urlopem, gdzieś koło dziesiątego lipca, może dwa dni pózniej.
- Ja w lipcu byłam na urlopie, panie dyrektorze. Zastępowała mnie Jadzia z
finansowego. Zaraz się jej spytam. A co się stało, nie ma pan kopii w skoroszycie?
- Nie mam.
Nie dodał, że miał za to pismo, którego przecież nie chciał, nie mógł wysyłać, bo od
wielu miesięcy borykali się ze złymi odlewami z Radości . I właśnie w tej sprawie, pamięta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]