[ Pobierz całość w formacie PDF ]

brzmi oficjalna wersja raportu policyjnego. Są tu jednak oby-watele, którzy mają w tej kwestii
inne zdanie. Do nich należy niżej niepodpi-sany - nie podaję swego nazwiska nie z obawy przed
jakimiś konsekwen-cjami, lecz dlatego, że nie zależy mi na rozgłosie. Chodzi mi tylko o to, aby
sprawiedliwości stało się zadość. (Oj, ale szeryf nam się tu znalazł!) Swoje przekonanie o tym, że
Paul Wald mógł nie umrzeć śmiercią naturalną opieram na tym, że dobrze znałem denata (skąd u
licha Jo wytrząsnął to słowo -
pewnie z jakiegoś kryminału). Charakteryzował się on niezwykłą 90
pedanterią i jeśli postanowił pożegnać się z tym światem, zostawiłby jakiś list pożegnalny, a w
miasteczku panowałby porządek. Ponadto, a o tym wszyscy u nas wiedzą, Paul Wald miał w
miasteczku kilku wrogów, co do których wiem, że cieszyli się jego śmiercią, jeśli się do niej nie
przyczynili .
List ten niczego więcej nie zawierał. Nie było nawet daty.
- Czy możesz mi powiedzieć, kiedy w miasteczku stało się powszechnie wiadomo, że Wald zostawił
testament?  zwrócił się porucznik do Kennana.
- Już na drugi dzień. Nie było powodów do zachowania tajemnicy skoro wszyscy wiedzieli, że
popełnił samobójstwo - powiedział sierżant jakby się tłumacząc.
- Rozumiem.
Porucznik West wyjął z teczki fotokopię drugiego listu anonimowego.
Pisany był na identycznym papierze i nie ulegało wątpliwości, że na tej samej maszynie. Porucznik
pomyślał sobie, że dla całkowitej pewności trzeba będzie przeprowadzić ekspertyzę po zakończeniu
sprawy. Zaczyna się też w identyczny sposób:
 Do pana prokuratora okręgowego,
Jak już panu wiadomo, śmierć Paula Walda budzi sporo zastrzeżeń.
Miejscowa policja jest zdania, że chodzi tu o samobójstwo, a nawet krążą pogłoski, że mógł to być
nieszczęśliwy wypadek. Niżej nie podpisany sądzi jednak, że pełne wyświetlenie sprawy mogłoby
nastąpić dopiero po tym, gdy ktoś obiektywny, nie będący związany z miasteczkiem zainteresuje się
sto-sunkami łączącymi denata z następującymi mieszkańcami miasta: Leo Nor-manem, Philem
Larose'em, Ernestem Wolskym, Arturem Kentem i Peterem E. Murphym.
Z poważaniem .
91
Porucznik West podniósł głowę znad fotokopii i spojrzał na Kennana, który coś układał w bocznych
szufladkach biurka.  Pewnie, że ten list nie mógł się spodobać Tedowi pomyślał West -  Autor dał
wprost do zrozumienia, że nie ma zaufania do szefa miejscowego posterunku policji. Ja natomiast
przybyłem tu w aureoli sprawiedliwego, który wszystko wyja-
śni . Porucznik chciał zapytać Kennana, czy domyśla się dlaczego autor anonimów uważał go za mało
obiektywnego. Czy rzeczywiście chodziło wyłącznie o to, że w miasteczku wszyscy się znali? A
może wątpiono w zdolności sierżanta? West nie wiedział jednak jak postawić to pytanie obawiał się
bowiem, że Ted mógłby się obrazić. Porucznik doszedł do przekonania, że nie warto pytać, gdyż i tak
dziś, w czwartym dniu jego, pobytu w miasteczku, wie już sporo o jego mieszkańcach, a zwłaszcza o
ludziach wymienionych w anonimie.
Zapukano do drzwi.
- Proszę, wejdz Jo - powiedział sierżant.
W drzwiach pokoju ukazał się jednak ktoś o wiele starszy.
- O, to pan, Arturze. Widzę, że przyszedł pan z Jo.
Sierżant był zdziwiony i rzucił okiem na Westa szukając u niego pomocy. W takich sprawach policja
nie lubi rozmawiać w obecności świadków.
Ale porucznik zrobił przyzwalający ruch ręką. Kennanowi wydawało się nawet, że West jak gdyby
się uśmiechnął.
- Proszę spocząć - powiedział sierżant przysuwając krzesło w stronę Kenta - A ty, Jo, przynieś sobie
krzesło z korytarza.
- Nie, dziękuję, panie sierżancie. Mogę stać - odparł Warren.
- Jak uważasz. No więc od czego zaczniemy?
- Może od tego - podjął West - że należy stwierdzić, iż pisanie listów anonimowych do władz nie
jest czynem karalnym, jeżeli owe listy mają 92
na celu przyjście władzom z pomocą. Gorzej natomiast przedstawia się sprawa, jeżeli anonim został
napisany po to, aby komuś szkodzić lub po to, aby wprowadzić policję w błąd. Przypominam o tym
jedynie dlatego, żeby była jasność. Tyś to napisał, prawda, Jo? - zakończył porucznik wyciągając
kartkę papieru w stronę Warrena.
Uczeń rzucił szybko okiem na fotokopię. Nie spuścił głowy jak tego oczekiwał Kennan. Patrzył
prosto w oczy porucznika.
- Tak, ja to napisałem. Niemal od pierwszej chwili, gdy wszedłem do domu profesora Walda,
miałem uczucie, że coś jest nie w porządku a chyba się nie myliłem, skoro pan porucznik przyjechał
natychmiast do miasteczka po otrzymaniu listu.
- Drogi chłopcze - wtrącił się Artur Kent - popełniasz klasyczny błąd często omawiany w
podręcznikach logiki formalnej. Mylisz przyczynę i skutek. To, że porucznik West przybył do
miasteczka nie dowodzi, że Paula Walda zamordowano. Dowodzi jedynie, że prokuratura, a
następnie policja zechciały tylko sprawdzić fakty zawarte w liście. Czy zgadza się pan ze mną,
poruczniku?
- Tak, proszę pana, po to rzeczywiście przybyłem. Jo, chciałbym za-dać ci pytanie: skąd nabrałeś
takiego przekonania, że Paul Wald nie popeł-
nił samobójstwa?
- Jak już pan wie, należałem do nielicznych uczniów, których profesor Wald darzył zaufaniem, a
może nawet i sympatią. Miałem z nim liczne kontakty, chodziłem na czwartkowe spotkania
matematyczne. Odbywały się niekiedy w szkole, a niekiedy u niego w domu. Zbieraliśmy się w
salonie, a tam panował zawsze idealny porządek. Nie tak jak wtedy gdy wszedłem, aby stwierdzić, że
otruł się gazem. Ale to nie wszystko, tym bardziej, że można zrozumieć częściowo bałagan, gdyż
poprzedniego dnia profesor Wald obchodził urodziny i zaprosił gości...
93
- Skąd o tym wiedziałeś? - przerwał porucznik West.
- Dokładnie nie pamiętam. Ktoś musiał o tym powiedzieć. Nie wiem tylko czy to było po, czy przed
śmiercią.
- No dobra, mów dalej - zachęcił Warrena policjant.
- Jeśli napisałem list dwa dni po śmierci profesora Walda, to tylko dlatego, że musiałem się
zastanowić. I im bardziej myślałem nad tym, tym bardziej przekonywałem się, że muszę zawiadomić
władze.
- Dlaczego nie zwróciłeś się bezpośrednio do mnie? - spytał niemal żałosnym głosem sierżant
Kennan.
Cień uśmiechu na wargach ucznia był jedyną odpowiedzią na niezręczne pytanie miejscowego
przedstawiciela prawa. Jo Warren podjął temat w tym miejscu, gdzie mu przerwał sierżant.
- W przededniu śmierci, rano w szkole, profesor Wald zapowiedział, że następnego dnia będziemy
mieli pracę kontrolną. Profesorowi chodziło o to, aby nasza szkoła dobrze wypadła przed okręgową
komisją egzaminu dojrzałości. Czy człowiek, który zamierza skończyć ze sobą zajmuje się taką
sprawą? - zakończył pytaniem Jo Warren, przybierając pozę człowieka, który ma pełną świadomość,
iż wysunął argument nie do obalenia.
- Trzeba przyznać, że jest w tym jakaś logika, prawda panie Kent? -
zauważył porucznik West. - No cóż Jo, myślę, że w pewnym sensie pomogłeś nam w rozwikłaniu
sprawy. Lepiej teraz będzie jak wyrzucisz kopię swego listu. Dziękuję, jesteś wolny - zakończył
West uśmiechając się i puszczając oko w stronę Warrena.
- Chciałbym zadać jeszcze pytanie i przyrzekam, że nic nikomu nie powiem - powiedział uczeń.
- Domyślam się jakie, chłopcze, ale nie mogę na nie odpowiedzieć.
Choćby dlatego, że gdy mówi się  a , trzeba również powiedzieć  b . A tego jeszcze nie możemy.
- To znaczy, proszę pana, że co do  a , to już ma pan pewność, tylko 94
nie wie pan jeszcze kim jest  b , czy tak?
- Idz już, Jo, bo jeszcze się rozmyślimy i zatrzymamy ciebie - roze-
śmiał się West. Wyraznie widać było, że polubił chłopca za jego bystrość. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \