[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sam nie wiem dlaczego, ale od razu pewien byłem, że kłamie.
Nie mogąc jednak dowieść tego ani jej, ani sobie, zamilkłem i
usiadłem na kanapie. Zapytała po chwili przeglądając pismo i nie
patrząc na mnie: - A ty co robiłeś?
- Pasetti zaprosił mnie na obiad.
W tej samej chwili zadzwonił telefon w sąsiednim pokoju.
Pomyślałem sobie: To Battista... zaraz mu powiem, że
zdecydowałem skończyć raz na zawsze z pisaniem
scenariuszy... niech wszystko diabli wezmą... to się wprost rzuca
w oczy, że ta kobieta nie ma dla mnie ani odrobiny uczucia. A
tymczasem Emilia z właściwą jej bezwolnością mówiła: - Idz, zobacz,
kto to... to na pewno do ciebie. - Wstałem i wyszedłem.
Telefon stał na komódce w sąsiednim pokoju. Zanim
podniosłem słuchawkę, rzuciłem okiem na łóżko i zobaczyłem leżącą
pośrodku jedną tylko poduszkę. Ten widok utwierdził mnie w moim
postanowieniu: wszystko skończone, nie wezmę scenariusza, a potem
rozstanę się z Emilią. Wziąłem słuchawkę do ręki, ale usłyszałem nie
głos Battisty tylko mojej teściowej, która spytała: - Riccardo, czy
Emilia jest w domu?
Odpowiedziałem bez namysłu: - Nie ma... Powiedziała, że idzie
na obiad do mamy... wyszła... myślałem, że jesteście razem.
- Przecież telefonowałam do niej, że jestem zajęta, bo służąca
ma dzisiaj wychodne... - zaczęła mówić ze zdziwieniem moja
teściowa. Spojrzałem w kierunku salonu i poprzez otwarte drzwi
zobaczyłem leżącą na kanapie Emilię, która patrzyła na mnie; w jej
oczach malowało się nie tyle zdumienie, ile spokojna wrogość i zimna
pogarda. Teraz ja powiedziałem nieprawdę i zrozumiałem, że ona wie,
dlaczego skłamałem. Zamieniłem jeszcze kilka słów z teściową, po
czym nagle zawołałem: - Proszę zaczekać...
Emilia właśnie przyszła... zaraz ją poproszę. - Na migi dawałem
znaki Emilii, żeby podeszła do telefonu.
Wstała z kanapy, przeszła przez pokój ze spuszczoną głową i
bez słowa, nie patrząc na mnie, wzięła do ręki słuchawkę. Poszedłem
do salonu, a ona zrobiła zniecierpliwiony gest, dając mi do
zrozumienia, bym zamknął drzwi. Tak też zrobiłem, po czym
zmieszany usiadłem na tapczanie, czekając na nią.
Emilia długo nie wracała od telefonu; w moim zniecierpliwieniu
i zdenerwowaniu wydawało mi się, że robi to naumyślnie. Starałem
się uspokoić, powtarzając sobie, że jej rozmowy z matką są zawsze
bardzo długie. Ogromnie kochała matkę, która była wdową i prócz
niej nie miała nikogo na świecie; zdaje się, że Emilia zwierzała się jej
ze wszystkiego.
Wreszcie otworzyły się drzwi i ukazała się Emilia. Siedziałem
bez ruchu, w milczeniu, odgadując z wyrazu jej twarzy, że jest na
mnie zła. Istotnie od razu zaczęła mi robić wymówki, zbierając talerze
ze stolika: - Czyś ty oszalał? Dlaczego powiedziałeś matce, że
wyszłam z domu?
Dotknięty jej tonem, milczałem. - %7łeby sprawdzić, czy
powiedziałam prawdę, co? - ciągnęła dalej. - żeby sprawdzić, czy
matka rzeczywiście telefonowała, żebym nie przychodziła do niej na
obiad?
W końcu odpowiedziałem z wysiłkiem: - Być może, że z tego
powodu.
- A więc proszę cię, żebyś tego więcej nie robił... ja zawsze
mówię prawdę... nie mam nic do ukrywania... i nie mogę ścierpieć
tego rodzaju rzeczy.
Wypowiedziała te słowa stanowczym tonem, po czym wzięła
tacę, na której ustawiła talerze i szklanki, i wyszła z pokoju.
Gdy zostałem sam, doznałem przez chwilę uczucia gorzkiego
zwycięstwa. A więc miałem rację: Emilia nie kochała mnie już.
Dawniej na pewno nie rozmawiałaby ze mną w ten sposób.
Powiedziałaby mi ze słodyczą pomieszaną z żartobliwym
zdziwieniem: Możeś ty naprawdę myślał, że skłamałam , a potem
zaśmiałaby się jak z dziecinnego, łatwo wybaczalnego wybryku i w
gruncie rzeczy może by jej to nawet pochlebiło: Co, naprawdę jesteś
zazdrosny? Czy nie wiesz, że kocham tylko ciebie? Wszystko
skończyłoby się pocałunkiem niemal macierzyńskim, potem
pogłaskałaby mnie po czole, jak gdyby chcąc odegnać ode mnie
wszelkie zmartwienia i troski. Ale prawdą było także i to, że niegdyś
nie przyszłoby mi do głowy pilnować jej, a tym bardziej poddawać w
wątpliwość jej słowa.
Wszystko się zmieniło; i jej miłość, i moja. I wszystko zdawało
się ciągle zmieniać na gorsze.
Lecz człowiek chce zawsze mieć nadzieję, nawet kiedy wie, że
znajduje się w rozpaczliwej sytuacji. Emilia okazała swoim
zachowaniem, że mnie nie kocha, pomimo to miałem jeszcze
wątpliwości, a raczej nadzieję, że fałszywie tłumaczę sobie ten
incydent, w gruncie rzeczy błahy. Pomyślałem nagle, że nie należy
przyspieszać biegu wypadków; że ona sama powinna mi powiedzieć,
iż przestała mnie kochać; że tylko ona dać mi może dowody, których
brakowało mi dotychczas... Myśli te następowały błyskawicznie jedna
po drugiej, podczas gdy siedziałem bez ruchu na tapczanie, wpatrując
się przed siebie. Potem otworzyły się drzwi i wróciła Emilia.
Podeszła do kanapy, położyła się za mną i sięgnęła po pisma.
Powiedziałem wtedy, nie poruszając się z miejsca: - Za chwilę
zadzwoni Battista, żeby zaproponować mi nowy scenariusz... idzie o
rzecz wielkiej wagi.
- No więc chyba jesteś zadowolony? - dobiegł mnie jej spokojny
głos.
- Na tym scenariuszu - ciągnąłem dalej - będę mógł dobrze
zarobić... miałbym pieniądze na zapłacenie co najmniej dwóch rat za
mieszkanie.
Tym razem nic nie powiedziała. Mówiłem dalej: - Poza tym ten
scenariusz miałby dla mnie ogromne znaczenie, bo jeśli go zrobię,
będę robił dalsze... to ma być gigantyczny film.
Zapytała obojętnym tonem osoby, która czyta i nie odrywa oczu
od książki: - Jaki to będzie film?
- Nie wiem - odrzekłem. Przez chwilę siedziałem w milczeniu,
po czym dodałem nieco teatralnym głosem: - Ale ja zadecydowałem,
że nie wezmę tej roboty.
- Dlaczego? - Ton był dalej spokojny, bezbarwny.
Wstałem, obszedłem tapczan dokoła i usiadłem naprzeciw
Emilii. Trzymała w ręku tygodnik, ale gdy zobaczyła mnie przed sobą,
odłożyła go i popatrzyła mi w oczy. - Dlatego - powiedziałem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]