[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jak się rozsypuje na kawałki? Ten drugi wariant
bardziej do niego przemawiał.
Gdy wszedł do pokoju, zobaczył światełko mruga-
jące przy telefonie. Zmarszczył brwi. Nikt nie wie-
dział, że się tu zatrzymał. Podniósł słuchawkę i wy-
stukał kod do skrzynki głosowej.
Poczta głosowa 1077 ma dla ciebie jedną nową
wiadomość. Wiadomość została otrzymana o godzinie
dwudziestej zero pięć.
Palce Franka zacisnęły się mocno na słuchawce,
gdy usłyszał głęboki męski głos.
Nie trafiłeś.
Z wściekłością i niedowierzaniem cisnął słuchawkę
na widełki. Do wszystkich diabłów, jak David go tu
znalazł? Nie zarejestrował się przecież pod własnym
nazwiskiem. Nawet nie pokazał swojej prawdziwej
twarzy. Nosił przebranie od rana do nocy i usuwał
silikonowe wkładki zmieniające kształt twarzy dopie-
ro wtedy, kiedy szedł do łóżka.
Sukinsyn !
Ogarnięty paniką, zgasił światło i podszedł do
okna. Czy oni obserwowali jego pokój, czekając, aż
wykona pierwszy ruch? Czy zostanie zaaresztowany,
zanim zdąży odpłacić Davidowi za piekło, przez które
przeszedł? Stał w ciemności, patrząc na ulicę i szuka-
jąc czegoś podejrzanego.
Tam, na parkingu! Ktoś siedział po ciemku za
%7łycie po życiu 207
kierownicą. Frank dostrzegał żarzący się czubek pa-
pierosa.
Naraz jednak obok samochodu pojawiła się kobieta
i kierowca wysiadł, by się z nią przywitać. Objęli się,
a potem wsiedli do środka i odjechali. Frank zaklął
pod nosem i przeniósł uwagę na przechodniów, ale i tu
nie znalazł żadnego punktu zaczepienia.
Za każdym razem, gdy słyszał kroki na korytarzu,
spodziewał się pukania do drzwi, a gdy kroki cichły,
ogarniała go obezwładniająca ulga. W końcu poczuł,
że ma już dość. Spakował torbę i wymknął się z hotelu,
przekonany, że nikt go nie widział. Zamierzał wcześ-
niej pójść na miejsce spotkania. Było tam wiele
miejsc, gdzie mógł się ukryć.
Wsiadł do samochodu i ruszył. Miał ze sobą pistolet
Bethany, swój ulubiony nóż oraz bilet w jedną stronę
do Florida Keys. Zostawił samochód na parkingu przy
pomniku i zaczął iść przez trawnik, ale naraz za-
trzymał się i wrócił. Otworzył bagażnik, wyjął torbę
i szybko pozbył się przebrania. Chciał, by David
zobaczył blizny, które na jego twarzy pozostawił
ogień. Chciał ujrzeć na twarzy brata wstyd i poczucie
winy.
Jeszcze zadzwonił telefon, David otworzył oczy
i zupełnie rozbudzony, zaczął przygotowania.
Nałożył czarne, obcisłe spodnie, czarną koszulkę
z rękawami oraz czarne buty na płaskiej gumowej
podeszwie. Do torby wrzucił pistolet ten sam, przy
pomocy którego uwolnił zakładników nóż, który
miał jeszcze z Wietnamu, i telefon komórkowy, na
208 Sharon Sala
razie wyłączony. Dołożył jeszcze małą puszkę mas-
kującej farby do twarzy i zasunął zamek.
Wyminął windy i zszedł na dół po schodach.
Pokonanie sześciu pięter zajęło mu niecałą minutę.
Potem, niezauważony przez nikogo, wyprowadził sa-
mochód z parkingu i po chwili był już na ulicy.
Przejechał przez miasto, zostawił samochód w bocz-
nym zaułku pod neonem agencji nieruchomości i zni-
knął w ciemności.
Choć już od dawna nie brał udziału w żadnych
misjach, nadal czuł się swobodnie w mroku. Już
dawno temu przekonał się, że ciemność może być
przyjacielem, a w swoim fachu Jonasz nie miał wielu
przyjaciół.
Między drzewami powietrze było zupełnie inne
niż na otwartej przestrzeni, jakby gęściejsze i nawet
w nocy czuło się różnicę w temperaturze. Zatrzymał
się przy kępie krzewów i spojrzał w niebo. Chmurzyło
się i na horyzoncie widać było odległe błyskawice.
Zerknął na zegarek. Zostało mu już niewiele czasu.
Czy Frank będzie czekał w umówionym miejscu,
czy zaczai się gdzieś i spróbuje strzelić mu w plecy?
David nie mógł liczyć na to, że jego brat zachowa się
honorowo. Nie wiedział, czego ma oczekiwać, z pew-
nością jednak powinien się spodziewać najgorszego.
Przyspieszył kroku, ale przez cały czas zachowywał
najwyższą ostrożność i krył się w cieniu. Wreszcie
zobaczył przed sobą ścianę pomnika. Zatrzymał się na
skraju zarośli i czekał.
Czekał długo. Im bliżej było do drugiej, tym
większej nabierał pewności, że Frank jest gdzieś
%7łycie po życiu 209
w pobliżu. Nie mógł jednak podejść do samego
pomnika nie wychodząc na otwartą przestrzeń, gdzie
byłby łatwym celem, stał więc tam, gdzie był, modląc
się, by coś się zmieniło.
Jego modlitwy zostały wysłuchane: zaczął padać
deszcz. W pierwszej chwili była to zaledwie mżawka,
która jednak szybko przeszła w dudniącą ulewę.
David natychmiast przemókł do suchej nitki, ale
jeszcze nigdy w życiu deszcz tak go nie ucieszył. Nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]