[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pewnego razu, kiedy tak siedziałem na drewnianej kłodzie z tyłu domku, prosząc Go, żeby mnie
znowu zabrał, poderwał mnie nagły wrzask sierżanta:
Wstawaj! Natychmiast do namiotu C, do sierżanta z rozwalonymi nogami!
W namiocie znalazłem się błyskawicznie. Marynarka lotnika leżała na podłodze, kiedy go
zobaczyłem, przeleciał mnie dreszcz.
Cześć, nazywam się Jack Helms, a jak ty się nazywasz?
Patrzył na mnie zamglonymi z bólu i morfiny oczami. Był w moim wieku. Paskudnie był
poharatany, ale kiedy powiedziałem mu, jak się nazywam, chciał czegoś więcej się o mnie dowiedzieć.
Skąd jestem, co lubię, czy mam braci i siostry? Rozmawianie pomaga zapomnieć o bólu
powiedział.
Kiedy go przebierałem pytałem również. Powiedział, że jest z El Dorado w Arkansas. Pracował
jako kierowca w restauracji. Dzisiaj rano jeep, którym kierował, wpadł na minę lądową. Doktor, który
sprawdzał jego stan, polecił mi utrzymywać czysto rany. Kiedy już go opatrzyłem, nie było właściwie
powodu, żeby przy nim stać, ale coś w nim było takiego, co mnie zatrzymywało. Nie lubił, gdy go nazywano
sierżantem. Przypominał mi kogoś, ale nie mogłem sobie skojarzyć kogo. Był przystojny, o śniadej twarzy i
brązowych oczach, a w uśmiechu miał coś, czego się nie zapomina. Kiedy się tak zaśmiał od ucha do ucha,
cały ten zabłocony namiot pojaśniał.
Opatrzyłem mu zranione kolana i wiedziałem, że musi cierpieć. Jack nigdy nawet o tym nie
wspomniał, wydawał się być więcej zainteresowany moimi problemami niż swymi własnymi. Kiedy
opowiedziałem mu o swoich niepowodzeniach na studiach medycznych, przekonywał mnie gorąco
do ponownego podjęcia nauki po wojnie. Teraz najchętniej mówił o mojej wspanialej przyszłości jako
lekarza.
Kiedy powiedziałem mu o dziekanie, który zapewnił mnie, że do tego rodzaju szkoły więcej się nie
dostanę, roześmiał się swoim słonecznym śmiechem i powiedział:
Ludzie mówią różne rzeczy. Domyślam się, że może go nawet nie być w tej szkole, kiedy ty
powrócisz.
Pracowałem jako technik medyczny. Moja praca obejmowała wszystko odnoszenia tac i naczyń
przyłóżkowych, do robienia zastrzyków i różnego rodzaju posyłek. Podobnie jak inni technicy musiałem
dość dużo się nalatać w czasie mojej służby. Teraz, ku własnemu zdziwieniu zostawałem dłużej,
pracowałem ponad wyznaczone godziny. Kogo mi ten Jack przypominał i dlaczego czułem się tak
dobrze, kiedy z nim przebywałem?
Zaciekawiło mnie, że już na drugi dzień, gdy był w szpitalu, przyjechał major lotnictwa i zapytał
o sierżanta Helmsa. W sztywnym systemie zależności służbowej pomiędzy oficerami i podwładnymi
nie było specjalnie miejsca na kontakty pozasłużbowe. Kiedy wskazałem mu drogę do namiotu C", to
mimo tych zasad major usiadł przy nogach Jacka, rozmawiając przez pół godziny. Jack powiedział mi
pózniej, że był to ten oficer, który z nim jechał, kiedy wpadli na minę.
To naturalne, że troszczy się o mnie.
Zauważyłem, że to, co dla Jacka było naturalne, było czymś niezwykłym w normalnym
powszechnym postępowaniu. Dla mnie najbardziej zadziwiające nie było to, że major odwiedzał
Jacka, lecz to, że Jack tak samo traktował i witał majora, jak sierżanta czy też mnie, tak
niskiego stopniem technika, który zmieniał jego prześcieradła.
Po tygodniu Jack podniósł się i próbował chodzić. Chociaż nie było to w czasie moich godzin
służbowych, starałem się mu pomóc; i tak kulejąc wyszedł ze mną na pierwszy spacer wokoło
budynku, następnie wzdłuż drogi prowadzącej do Rethel.
Pozornie pomagałem rannemu lotnikowi w odzyskaniu zdrowia. Ale właściwie to zdawałem sobie
sprawę i myślę, że Jack również, że jeszcze szybsze zdrowienie przebiegało u mnie. Rozmawialiśmy o
wszystkim w czasie tego spaceru, o szkole, dzieciństwie, karierze zawodowej i cały czas rosło we mnie
przekonanie, że znałem Jacka już wcześniej. Był głęboko zaangażowanym protestantem, chociaż chodził
do katolickiego kościoła z rodzicami, którzy go zaadoptowali, traktując go niezwykle serdecznie.
I naraz, bez zupełnego przygotowania, tak całkowicie w naturalny sposób, jak to było z moją
mamą, zacząłem mówić o nocy, która nastąpiła po moim wyjściu ze szpitalnego kina i
poproszeniu sanitariusza o parę aspiryn. Z łatwością potrafiłem mu opowiedzieć o ambulansie i
prześwietleniu, o moim locie do Vicksburga w Mississipi i usiłowaniu porozumienia się z przechodniami.
Po raz drugi byłem w stanie opowiedzieć o moich przeżyciach.
Mógłbym powiedzieć widząc zdziwienie na jego twarzy, że nigdy o czymś takim nie słyszał.
Jednak ani przez moment nie wątpił w to, co mówiłem. Opisałem jasność, która wstąpiła do tej
separatki. Jak moje całe życie zostało przedstawione w jednej chwili w świetle miłości...
Zatrzymałem się, kierując wzrok na Jacka. To magiczne odczucie, że już go wcześniej znałem,
to dziwne wrażenie miałem od pierwszego dnia, że spotkałem się z dobrze znanym przyjacielem. To
był Chrystus, który patrzył na mnie przez cały ten czas oczami Jacka Helmsa!
Przychylność, troska, radość. Oczywiście poznaję to! Spotkałem się z tym w szpitalu w Teksasie i
teraz, tysiące kilometrów dalej, na zboczach Francji, spotkałem znowu. Było to wprawdzie echo
tamtych czasów, przekazane przez człowieka, ale wiedziałem w końcu, od kogo ta wiadomość
pochodzi.
Tak głęboko pogrążyłem się w myślach, że skręciliśmy z powrotem do bazy. Na pewien czas
rozmowa się przerwała. Jack nie przymuszał mnie do kontynuowania przerwanego opowiadania,
wydawał się na swój szczególny sposób wiedzieć, że coś nadzwyczajnego zaabsorbowało mój umysł.
Samotność, w jaką popadłem w ostatnim okresie mojego życia, wyobcowanie ze świata i inne
towarzyszące temu przypadłości zostawiłem tutaj, nie odczuwałem już wcale pragnienia powrotu do
tamtych chwil, kiedy byłem świadomy Jego obecności. Ale czy jest możliwe, aby go jeszcze
kiedykolwiek spotkać? W tej cudownej Istocie, którą spotkałem, jest jego terazniejszość. Jest
wszechobecny i nic bez Niego nie istnieje. Zauważyłem nagle, że nie było słuszne z mojej strony
szukanie Go w przeszłości, nawet jeśli to było tylko piętnaście miesięcy temu.
Tego popołudnia uświadomiłem sobie, że jeśli chcę odczuć bliskość Chrystusa - a chciałem tego
ponad wszystko to mogę Go odnalezć w ludziach, których On przedstawia mi każdego dnia.
Wróciliśmy na teren szpitala i to przekonanie przewijało się wciąż przez moją głowę. Przeszliśmy na
tył budynku, gdzie leżały trzy kłody, na których siedziałem dwa tygodnie temu, modląc się o szybką
śmierć. I nagle pojąłem coś jeszcze, w tym dniu pełnym spostrzeżeń.
Ta modlitwa została wysłuchana.
W znaczeniu, które nigdy by mi nie przyszło do głowy, ja rzeczywiście zmarłem. Po raz
pierwszy od wielu miesięcy przestałem żalić się nad sobą czy też się obwiniać rozprysły się
wszystkie myśli dotyczące mnie samego dawno przecież nie zadbałem o kogoś jeszcze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]