[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jestem pewna, czy w całości, i moja pamięć zachowała głównie wrażenie skrętu kiszek. Tych
kiszek miałam pełno wszędzie, także w głowie, i wszystkie supłały się w ciasne węzełki.
Dodatkowo coś zgrzytało w szczękach i latało po plecach, bo w końcu była to ekranizacja
mojej własnej książki.
Zabroniłam umieszczać w czołówce tytuł Romansu i moje nazwisko.
Złe przeczucia zagniezdziły się we mnie już od samego początku. Zostałam dopuszczona
do studia pod warunkiem, że będę jak kibic, cicha i bezwonna, nie zacznę się wtrącać i nie
odezwę się ani jednym słowem. Spełnienie warunku wyszło może nie najlepiej, w jakimś
momencie poderwało mnie, wyleciałam zza wielkiej szyby na górze, popędziłam na dół i
zrobiłam piekło tak okropne, że kamerzyści pytali potem, czy pani Chmielewska jeszcze
przyjdzie, bo tak śmiesznie to dotychczas tu nigdy nie było.
Sceny w tym filmie rozgrywały się przeważnie w łóżku, nie wiem, skąd wzięte, bo u mnie
nic takiego nie istniało. Sensu nie miały za grosz. Główną rolę męską grał jakiś dziennikarz,
który podobno raz w życiu wystąpił w charakterze aktora hobby stycznie. Rolę żeńską
Kurasiowa. O obsadę nie miałam pretensji, chociaż w efekcie jasny blondyn był silnym
brunetem, ale facet przystojny, więc niech tam. Cała reszta wołała o pomstę do nieba.
120
Zdradzono mi sekret. Okazało się, że reżyser akurat pozostawał w stanie wojny z panią
kierownik produkcji i wzajemnie robili sobie na złość, udowadniając, że ta druga strona ma
głupie pomysły. Jako dowód występowała nakręcona taśma. Rzeczywiście, trzeba przyznać,
że obydwojgu się powiodło, wszystko na tej taśmie było upiornie głupie.
Szczegółów się ze mnie nie wydłubie, bo już ich nie pamiętam, a obejrzeć się nie da.
Szkoda. Mogłoby to może służyć jako pouczający przykład negatywny.
Nie miałam w ogóle szczęścia do adaptacji. Nawet taka zdawałoby się prosta rzecz jak
słuchowisko z Nawiedzonego domu& No nie, tu akurat było odwrotnie, najpierw napisałam
słuchowisko dla radia, a potem zrobiłam z niego książkę, co okazało się trudniejsze, niż
przypuszczałam, ale nie w tym rzecz. Słuchowisko zostało nagrane.
Rozpacz mnie ogarnęła tak potężna, że jej resztki tkwią mi gdzieś w środku do tej pory.
Zrobiono je znakomicie, wykonawcy zostali świetnie dobrani, podali tekst zgodnie z moją
intencją, z wyczuciem, chyba sami się przy tym doskonale bawili, mogło wyjść z tego prawie
arcydzieło, l co? I wszystko zostało spaskudzone śmiertelnie.
Jedna jedyna rola załatwiła sprawę, mianowicie rola głównej bohaterki. Podstawowa. Ta
nieszczęsna Janeczka, która od początku do końca jest dzieckiem nietypowym, dziewczynką
o żelaznych nerwach i zimnej krwi, myślącą w dodatku, na której cała akcja spoczywa, w
słuchowisku wystąpiła w charakterze przerażająco kwikliwej, piskliwej, rozhisteryzowanej
kretynki.
Dziw, że się nie udusiłam, słuchając tych kwików. Co gorsza, treść przystała do formy,
mogę przysiąc bez wahania, że w całym tekście ani razu i nigdzie nie napisałam  ojej , nawet
nie wiem, czy pisze się to razem, czy osobno. Janeczka wrzeszczy  ojej! bez mała co chwila,
jakie wrzeszczy, kwiczy i piszczy, aż uszy bolą. Diabli wzięli całość, której szkoda tym
bardziej, że była naprawdę świetna.
Jak zwykle, zostałam postawiona wobec faktu dokonanego, dopuszczono mnie do
gotowego, skończonego słuchowiska. Gdybym wysłuchała tego wcześniej, na początku& !
Wszyscy się pózniej zgodzili, że pisk Janeczki psuje sztukę, należało zmienić interpretację od
razu, rzuciłabym się na to z wyszczerzonymi zębami! No tak, ale radio i telewizja nie lubią
autorów&
Rozzłościłam się tak, że zostało mi na długo. Zapowiedziałam, że napiszę ciąg dalszy, w
którym wystąpi właśnie kwikliwa dziewczynka, i chciałabym zobaczyć, co wtedy zrobią.
Znajdą coś jeszcze gorszego niż te piski Janeczki? To już chyba tylko nietoperza& ! Po
napisaniu żądam słuchowiska&
121
Radio miało moje żądania nie powiem gdzie, ale ów dalszy ciąg napisałam i są to Wielkie
zasługi. Cała książka powstała na bazie cholernej Mizi i fakt, to kwikliwe  ojej! stanowi
chyba połowę tekstu. Mogło sobie radio używać, ale, oczywiście, nie skorzystało z okazji.
Boże drogi, nawet  Klimek & No nie, Klimek jest bardzo ładny, nie czepiam się, ale jak
się nie ma fartu, to się nie ma. Jeśli nie w meritum, to chociaż przy odbiorze! Oglądałam go,
kiedy akurat w telewizorze wysiadły wszystkie kolory, z wyjątkiem zielonego, całe dzieło
było zielone, szczęście jeszcze, że większość akcji toczy się w plenerze i zieleń do roślinności
pasuje.
Stawianie ofiary zwanej autorem w obliczu faktów dokonanych przytrafiało się nagminnie,
a w moim wypadku na szczyty wspięło się przy Skarbach. Pokazano mi ilustracje i okładkę i
o mało trupem nie padłam. Zaprotestowałam przeciwko tym straszliwym bohomazom bardzo
gwałtownie i bez żadnego skutku, okazało się bowiem, że dzieci to lubią. Tak zostałam
poinformowana. Nie uwierzyłam w ten osobliwy dziecięcy gust, awanturowałam się nadal,
pani redaktor ze skrywaną ulgą obiecała, że postawi sprawę na kolegium, złamała się nawet i
wyznała, że jej też się to wydaje okropne, spróbuje przeciwdziałać, mając moje poparcie.
Koszmarne mazepy pozostały. Od jednego spojrzenia na obrazek wszystko się w
człowieku wzdryga. Wzburzona pani redaktor zdradziła mi pózniej tajemnicę, otóż po
pierwsze, kolegium odbyło się w czasie jej nieobecności i paranoiczne dzieło zatwierdzono,
po drugie zaś grafik jest siostrzeńcem naczelnego. Czy tam prezesa, wszystko jedno. Zatem
nie ma o czym gadać&
Od tamtej chwili moim marzeniem było wznowienie Skarbów w jakiejś ludzkiej postaci&
Właśnie mi się przypomniało, że napisałam kiedyś jeszcze jeden utwór, który nie zyskał
powodzenia, z tym że nie jestem pewna, czy komukolwiek go pokazywałam. Była to
groteska, to znaczy mam wrażenie, że wyszła mi z tego groteska, aczkolwiek starań w tym
kierunku wcale nie czyniłam, a jak teraz to czytam, wyraznie widzę, że nie powieść to jest,
tylko zwyczajny, najprawdziwszy scenariusz.
Tytuł brzmiał:  Lądowanie w Garwolinie , treścią zaś były nietypowe może nieco
poczynania dziennikarskie. Chłopcy z redakcji, wszystko jedno jakiej, postanowili z nagła
włączyć się czynnie w sprawę badania opinii publicznej i dostarczyć owej opinii żeru.
Korci mnie strasznie, żeby zacytować tu początek. Skoro mnie korci, zrobię to, niech mam
jakąś korzyść z tej autobiografii. Zwracam tylko uwagę, że pisałam to w czasach, kiedy była
moda na kosmos ł nikt jeszcze nie wierzył w latające talerze.
 Sekretarz redakcji oderwał wzrok od rozłożonego przed nim na biurku czasopisma i
utkwił zadumane spojrzenie w siedzącym naprzeciwko niego satyryku.
122
 Mars to była moja ostatnia nadzieja  powiedział melancholijnie.  Jeśli tam nie ma
ludzi, to już nigdzie nie ma. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \