[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dokąd jedziesz? - zapytał z troskę w głosie.
- Być może to strzał w ciemno - odparłem - ale istnieje spore prawdopodobieństwo, że udało mi się odnalezć
rodzinę Cynthii.
- Kpisz sobie ze mnie?
- Ani trochę.
- Terry, przecież... po tylu latach nikt już chyba nie żyje.
- Niewykluczone. To się jeszcze okaże. Możliwe, że ktoś ocalał. Na przykład Clayton.
- Clayton?
- Nic jeszcze nie wiem. Na razie jesteśmy w drodze, kierujemy się pod adres, pod którym mieszka niejaki
Clayton Sloan.
- Terry, chyba powinieneś to sobie dobrze przemyśleć. Sam nie wiesz, w co się pakujesz.
- Możliwe. - Zerknąłem na Vince a i dodałem: - Ale jestem z kimś, kto raczej świetnie sobie radzi nawet w
najtrudniejszych sytuacjach.
O ile, rzecz jasna, nie należało za taką sytuację uznać już samego przebywania w towarzystwie Vince a
Fleminga.
Zaraz za granicą stanu minęliśmy punkt pobierania opłat, wjechaliśmy na autostradę i wkrótce znalezliśmy
się na obwodnicy Albany. Obaj mieliśmy ochotę coś przekąsić i skorzystać z toalety, toteż zjechaliśmy na
parking międzystanowego centrum obsługi. Kupiłem dwa hamburgery oraz dwie puszki coca-coli i wróciłem
do samochodu, żebyśmy od razu mogli ruszyć dalej.
- Tylko mi nie zachlap tapicerki - ostrzegł Vince, który utrzymywał w aucie wzorową czystość. Nie wyglądało
na to, żeby zabił tu kogoś czy choćby usiłował to zrobić, co uznałem za dobry znak.
Nowojorska autostrada międzystanowa zaprowadziła nas na południowy skraj gór Adirondack na zachód od
Albany i gdybym nie był aż tak pochłonięty rozważaniami o mojej sytuacji, pewnie zachwyciłbym się ich
widokiem. Kiedy minęliśmy Utikę, teren znów się wyrównał i wjechaliśmy na obszary rolnicze.
Uderzyło mnie, że kiedyś już podróżowałem tą trasą, zmierzając przed laty do Toronto na konferencję
edukacyjną, i zapamiętałem, że pokonanie nowojorskich równin wydaje się podróżą bez końca.
Po raz drugi zatrzymaliśmy się na obwodnicy Syracuse, gdzie również straciliśmy nie więcej niż dziesięć
minut.
Niewiele też rozmawialiśmy w trasie. Głównie słuchaliśmy
radia, w którym kanały ustawiał, ma się rozumieć, tylko Vince.
Najczęściej wybierał muzykę country. Kiedy przejrzałem kompakty ustawione we wnęce między przednimi
siedzeniami, zapytałem z głupia frant:
- Nie lubisz Carpentersów?
W pobliżu Buffalo ruch bardzo się nasilił. W dodatku zaczęło się ściemniać. Sięgnąłem znowu po mapę,
żeby podyktować Vince owi, jak ominąć miasto. Jak się okazało, nie miałem nawet okazji zmienić go za
kierownicą. Prowadził o wiele bardziej agresywnie ode mnie, toteż postanowiłem stłumić w sobie strach,
skoro miało to oznaczać, że dotrzemy do Youngstown wcześniej, niż zakładaliśmy.
Z obwodnicy Buffalo skręciliśmy w stronę wodospadów Niagary, ale nie zjeżdżaliśmy z autostrady, by
wykorzystać okazję do podziwiania jednego z cudów świata. Szeroką Robert Moses Parkway minęliśmy
Lewiston, gdzie moją uwagę przykuł szpital, którego wielki podświetlony znak w kształcie litery H odcinał
się na tle mrocznego nieba. Kilka kilometrów dalej na północ natknęliśmy się na zjazd w kierunku
Youngstown.
Przed wyjazdem z domu nawet nie pomyślałem, żeby przepisać z ekranu dokładny adres Claytona Sloana,
nie przyszło mi też do głowy, by wydrukować plan miasteczka, bo nie miałem jeszcze pojęcia, że wkrótce tu
dotrzemy. Ale Youngstown okazało się bardziej dużą wioską niż miastem w rodzaju Buffalo, uznaliśmy więc,
że powinniśmy bez trudu znalezć cel naszej podróży. Ze zjazdu z autostrady trafiliśmy na Lockport Street, a
z niej w centrum skręciliśmy na południe w Main Street.
Gdy tylko zauważyłem bar, powiedziałem:
- Powinni tu mieć książkę telefoniczną.
- A ja chętnie coś jeszcze zjem - odparł Fleming.
Ja też byłem głodny, chciałem jednak jak najszybciej odnalezć Claytona. Byliśmy przecież tak blisko.
- Byle szybko - odparłem.
Vince znalazł miejsce do zaparkowania w najbliższej przecznicy i cofnęliśmy się pieszo. Kiedy weszliśmy do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]