[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Kapitan Nieduża!  charczał.  Co wy, do cholery, sobie wyobrażacie! Mogłem
zginąć!
Butler rozerwał kurtkę Bulwy i ocenił jego stan.
 Rzeczywiście  powiedział.  Mógł pan. Jeszcze pięć sekund i zamieniłby się pan w
miazgę. %7łyje pan tylko dzięki Holly.
Holly wyszarpnęła z podręcznej apteczki opatrunek i zmiażdżyła go w palcach, by
uaktywnić kryształki. Był to kolejny wynalazek Ogierka  okłady z lodu, nasycone
kryształkami leczniczymi. Choć nie mogły zastąpić czarów, działały o niebo
skuteczniej niż pocałunek współczucia.
 Gdzie boli?
Bulwa kaszlnął i na jego mundur upadła kropla krwi.
 Ogólnie wszędzie. Chyba poszło kilka żeber.
Holly zagryzła wargi. Nie była lekarzem, a uzdrawianie w żadnym razie nie należało
do czynności mechanicznych. Zbyt wiele było możliwości popełnienia błędu. Holly
poznała kiedyś podporucznika, który złamał nogę i zemdlał, po czym ocknął się ze
stopą skierowaną do tyłu. Oczywiście, Holly wykonała już co najmniej jeden
ryzykowny zabieg  kiedy Artemis zapragnął, by uleczyć jego matkę z depresji. Pani
Fowl znajdowała się w innej strefie czasowej, Holly uruchomiła zatem sygnał dodatni
z dużą ilością magicznych iskierek, które miały wystarczyć jej na kilka dni. Coś w
rodzaju ogólnego środka na wzmocnienie. I rzeczywiście  każdy, kto w ciągu
następnego tygodnia wpadł choćby na chwilę do dworu Fowlów, opuszczał go ze
śpiewem na ustach.
 Holly  wymamrotał Bulwa.
 Dobrze już, dobrze.
Położyła dłonie na piersi komendanta. Z jej palców popłynęła czarodziejska moc.
 Uzdrawiaj  szepnęła.
Kiedy komendant zemdlał, ukazując białka oczu  czary wyłączały zmysły, by
przyspieszyć regenerację organizmu  Holly umocowała opatrunek na jego klatce
piersiowej.
 Trzymaj  pouczyła Artemisa.  Ale tylko przez dziesięć minut. Inaczej dojdzie do
uszkodzeń tkanki.
Artemis przycisnął opatrunek i natychmiast pobrudził sobie palce krwią. Nagle
całkowicie opuściła go chęć wygłoszenia jakiejś błyskotliwej uwagi. Najpierw wysiłek
fizyczny, potem uszczerbek na ciele, a teraz to! Doprawdy, ostatnie dni dały mu
niezłą szkołę! Prawie zapragnął znów znalezć się u świętego Bartleby ego.
Tymczasem Holly pośpiesznie wróciła do kokpitu i przesunęła kamery ku ziejącemu
w ścianie wlotowi tunelu dostawczego.
 No jak?  zapytał Butler, wciskając się w fotel drugiego pilota.  Co mamy?
 Mamy dużą dziurę  odrzekła Holly, szczerząc zęby w uśmiechu; Butler
przysiągłby nawet, że przez chwilę jej mina przypomniała mu Artemisa Fowla.
 Dobra. To chodzmy odwiedzić starego przyjaciela.
Kciuki Holly zawisły nad dzwigniami odrzutu.
 Tak  powiedziała.  Chodzmy. Wahadłowiec Atlantydów zniknął w tunelu
dostawczym szybciej niż marchewka w przełyku Ogierka. Tych z was, którzy tego nie
widzieli, informuję, że to naprawdę szybko.
Hotel Crowley, Beverly Hills, Los
Angeles
Mierzwa niepostrzeżenie dotarł do hotelu. Oczywiście, tym razem nie musiał
wdrapywać się po ścianie, co zresztą byłoby zadaniem trudniejszym niż w wypadku
budynku Maggie V. Tutejsze mury zbudowano z bardzo porowatej cegły i palce
krasnala wyssałyby z nich wilgoć, tracąc w ten sposób całą przyczepność.
Nie, tym razem Mierzwa wszedł głównym wejściem. I czemużby nie? Dla
recepcjonisty był Lance em Kopaczem, milionerem samotnikiem, osobnikiem być
może niskim, ale za to bogatym.
 Czołem, Art  rzekł Mierzwa, salutując recepcjoniście w drodze do windy.
Art wyjrzał zza marmurowego kontuaru.
 A, to pan, panie Kopacz  powiedział lekko zaskoczony.  Wydawało mi się, że
przed chwilą pana widziałem. Coś mi mignęło poniżej linii wzroku.
 Nie  odparł Mierzwa, radośnie się uśmiechając.  Pierwszy raz dziś wychodziłem.
 Hmm. To pewnie nocny wiatr.
 Pewnie tak. Mogliby wreszcie zlikwidować przeciągi w budynku. Przy takich
cenach&
 Rzeczywiście  zgodził się Art. Gość ma zawsze rację, oto polityka firmy.
Znalazłszy się w wykładanej lustrami windzie, Mierzwa wyjął składaną pałeczkę i
nacisnął najwyższy przycisk z literą D  dach. Przez pierwszych kilka miesięcy skakał
do guzika, w końcu jednak uznał, że to zachowanie niegodne milionera. A poza tym
był przekonany, że Art za swoim kontuarem doskonale słyszy głuche odgłosy jego
podskoków.
Lustrzana klatka wznosiła się ku dachowi, bezszelestnie mijając kolejne piętra.
Mierzwa z trudem oparł się pokusie, by wyjąć z torby skradzionego Oskara. W każdej
chwili ktoś mógł przecież wsiąść do windy, toteż krasnal zadowolił się długim łykiem
irlandzkiej wody zródlanej, jedynego ludzkiego napoju, którego czystość choć trochę
przypominała wodę wróżek. Zaraz będzie w domu, marzył, ukryje łup i zanurzy się w
zimnej kąpieli. Musiał napoić swoje pory, inaczej mógłby obudzić się rano
przyklejony do łóżka.
Szyfrowy zamek do mieszkania Mierzwy otwierał się po wprowadzeniu czternastu
cyfr. Nie ma jak odrobina paranoi, by uniknąć więzienia. Albowiem choć w SKR
sądzono, że Mierzwa nie żyje, on sam nigdy nie pozbył się wrażenia, iż któregoś dnia
Juliusz Bulwa wykombinuje sobie, co się naprawdę zdarzyło, i w końcu go odnajdzie.
Apartament Mierzwy w ogóle był dość niezwykły. Przyozdobiony zwałami gliny,
odłamkami skalnymi i zródłami bieżącej wody, bardziej przypominał wnętrze jaskini
niż ekskluzywną rezydencję w Beverly Hills. Północna ściana wyglądała jak zrobiona
z litego czarnego marmuru  ale było to tylko wrażenie. Uważny obserwator
dostrzegłby na niej płaski ekran czterdziestocalowego telewizora, stację DVD i taflę
przyciemnionego szkła.
Mierzwa dzwignął sterownik, większy od własnej nogi, i wprowadził doń kolejny
skomplikowany szyfr. Ciemna szyba uniosła się, ukazując gablotę, w której zalśniły
zdobyte wcześniej nagrody Akademii, ustawione w trzech rzędach. Krasnal
pieczołowicie ustawił statuetkę przyznaną Maggie V na przygotowanej zawczasu
aksamitnej podkładce.
Udając, iż ociera łzę z oka, zachichotał:
 I chciałbym podziękować Akademii.
 Nader wzruszające  odezwał się głos za jego plecami.
Mierzwa zatrzasnął drzwiczki gabloty tak mocno, że szyba pękła.
W jego mieszkaniu, obok skalnego osypiska, stał nieznany młody człowiek. Nawet
wedle ludzkich norm wyglądał dziwnie. Był nienaturalnie blady, kruczowłosy i
szczupły; jego szkolny mundurek wyglądał, jakby wleczono go przez błoto dwóch
kontynentów.
Włosy w brodzie Mierzwy zjeżyły się. Ten chłopak oznaczał kłopoty. Krasnalowa
broda nigdy się nie myli.
 Masz zabawną instalację alarmową  ciągnął przybysz.  Jej pokonanie zajęło mi
dobre parę sekund.
Mierzwa zrozumiał, że sprawa jest poważna. Ludzka policja nie włamuje się do
cudzych mieszkań.
 Kim jesteś, czło& chłopcze?
 Sądzę, że należy raczej zapytać, kim ty jesteś? Nieuchwytnym milionerem,
Lance em Kopaczem?
A może osławionym Zwierzakiem? Czy też, jak podejrzewa Ogierek, zbiegłym
więzniem, Mierzwą Grzebaczkiem?
Mierzwa rzucił się do ucieczki, korzystając z odrzutu resztek gazu. Nie miał pojęcia,
kim jest ten Błotny Chłopiec, ale jeśli przysłał go Ogierek, musiał być jakimś łowcą
nagród.
Pędem przebiegł przez salon, kierując się ku swemu tajnemu wyjściu. Mieszkanie w
tym budynku wybrał właśnie ze względu na drogę ucieczki. Na początku
dwudziestego stulecia przez całą wysokość gmachu prowadził szeroki przewód [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • antman.opx.pl
  • img
    \