[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pod jakim względem? - spytał, usiłując zeskrobać ze swej koszulki plamę z sosu
chilli.
- Wygląda na to, że cały czas jest pijany.
- Miał jakąś nieprzyjemną sprawę z rozwodem, i tyle. Susan odgarnęła włosy z oczu.
- Nie twierdzę, że go nie lubię, bo tak nie jest. Nie twierdzę, że mu nie wierzę.
Słyszałeś jednak, co powiedział Springer, że to może być dość niebezpieczne. Czy sądzisz, że
da sobie z tym radę, gdy będzie pijany?
- Nie wiem. Mam wrażenie, że podczas treningu Springer wybije mu to pociąganie z
głowy. Chcę przez to powiedzieć, że Henry pije z nudów i przez to, iż uważa, że nikomu na
nim nie zależy, no i nie ma do kogo ust otworzyć. Co niby ma robić innego, jak nie siedzieć w
domu i popijać? Ale teraz Springer rzucił mu wyzwanie - tak jak nam wszystkim.
Zgodziliśmy się upolować tego diabła, czy co to tam jest, ponieważ pragniemy w życiu
czegoś więcej niż to, co poznaliśmy dotąd. Szukamy paru odpowiedzi. Pojawiły się też i
pytania. Pytania, o których nigdy dotąd nam się nie śniło. Czy nie zastanawiałaś się nigdy, czy
żyjesz właśnie tak, jak naprawdę tego chcesz? Czy to właśnie ma być całe moje życie? Czy
nie będzie już niczego więcej? To właśnie pytanie podpowiedział nam Springer, nie sądzisz? I
to jest pytanie, na które pragniemy odpowiedzieć.
Susan odruchowo ujęła rękę Gila.
- Wiesz co - powiedziała - odkąd moi rodzice zginęli w wypadku, nie myślałam
praktycznie o niczym, tylko o tym, jak stać się normalną. Gdy nie masz rodziców, ludzie
traktują cię z nadmiernym współczuciem albo patrzą na ciebie jak na dziwadło, kalekę czy
coś takiego. Tak czy tak, jesteś nieustannie traktowany jak ktoś niezupełnie normalny. Byłam
raz z babką na spotkaniu senioratu obywateli i jedna z tych truskawkowych staruszek
przedstawiła mnie innej zajeżdżającej truskawkami starszej pani: To jest Susan, oboje
rodzice zginęli w wypadku samochodowym, biedne jagniątko, ale zniosła to tak dobrze, że
nawet byś nie uwierzyła . Przy mnie! Tak, jakby nieustannie trzeba było mi przypominać, że
oni nie żyją. Tak, jakby nie chcieli mnie normalnie traktować. Czytam normalne książki,
noszę normalne ubrania, oglądam w telewizji normalne programy, umawiam się z
normalnymi przyjaciółmi. Jestem tak normalna, że mogę uchodzić za federalny wzorzec
normalności. Teraz jednak, gdy zdarzyło się to wszystko, Springer i tak dalej, gdy wiem o
Wojownikach Nocy, nie chcę już być normalna. Chcę osiągnąć tyle, ile będę mogła, jeśli to
zależy tylko od moich starań.
- Możesz nadal próbować być normalna. Ale na pewno ci się nie uda - odpowiedział
Gil. Osobiście wcale nie uważam, byś była przeciętna.
Zcisnęła jego dłoń.
- Czy to komplement?
- Może - skrzywił się w uśmiechu. - Tylko trochę nietypowy.
Doszli do Mini-Marketu. Phil Miller stał przy kasie, zliczając tygodniowe zakupy
spożywcze pani Lim, właścicielki chińskiej restauracji Tian Dan znajdującej się trochę dalej
przy tej samej ulicy. Pani Lim przyglądała się uważnie Philowi, zliczając po cichu to samo w
pamięci. Nie wierzyła w dodawanie na elektrycznej maszynie.
- Cześć, Gil - przywitał go ojciec, rzucając spojrzenie i na Susan.
- Cześć, tato. To jest Susan Sczaniecka.
- Cześć, Susan.
- Dzień dobry panu. Gil zaprosił mnie na taco.
- Ta co? - spytał Phił. - To już tak poważnie?
- Nie zwracaj uwagi - powiedział Gil. - To tylko pewien starszy pan, będący moim
staruszkiem. Sądzi, że jest bezpośrednim spadkobiercą Dona Ricklesa.
- Te małe, drugiej jakości, są po dolarze sześćdziesiąt dziewięć centów - poprawiła
Phila pani Lim.
- Och, przepraszam. To mnie nauczy koncentracji. Jeśli macie ochotę, to wezcie sobie
lody, Gil.
- Dzięki, tato.
Susan rozejrzała się po wnętrzu.
- To fantastyczne mieć sklep. Gil pokręcił głową.
- Powinnaś przyjść tu w niedzielne popołudnie, gdy robimy remanent. Zmieniłabyś
zdanie.
Wzięli sobie po lodzie i przeszli przez pełne drewnianych skrzyń i kartonów
podwórko. Wydostali się przez bramę na aleję, która doprowadziła ich do plaży.
Na brzegu było upalnie i ruchliwie. Dziesiątki dzieciaków moczyły się na
surfingowych deskach, dalsze dziesiątki leżały na ręcznikach plażowych pod piaskowymi
skałami, słuchając proroków czarnej muzyki, rzucając orzeszki wiewiórkom lub po prostu
smażąc się na słońcu. Co parę minut Gil spostrzegał kogoś znajomego. Wychowany nad ocea-
nem syn właściciela sklepu znał naprawdę wielu ludzi. Susan była rozbawiona tym
nieustannym podnoszeniem dłoni do pozdrowienia i wykrzykiwaniem Cześć!
- Wygląda na to, że jesteś miejscową znakomitością - zauważyła. Bryza zwiewała jej
piękne, jasne włosy na twarz.
- Wszyscy tu jesteśmy lokalnymi znakomitościami - powiedział Gil liżąc loda. - Gdy
byłem młodszy, tworzyliśmy tu gang. Rekiny z Solana, jeśli potrafisz sobie wyobrazić takie
rekiny. Najgorszy pomysł, na jaki wpadliśmy, to była walna bitwa z całym tłumem
dzieciaków z San Elijo. Zamiast anten samochodowych używaliśmy wodorostów. Nie wiem,
czy zdarzyło ci się kiedyś dostać w twarz wiązką wodorostów. Naprawdę boli!
Przeszli plażą około mili. Fale syczały i huczały, woda nieustannie dobiegała do ich
stóp, i cofała się, by po chwili powrócić. Idąc, trzymali się za ręce. Było im ze sobą dobrze.
Nie tylko dlatego, że się lubili, lecz i dlatego, że oboje dzielili wspólną tajemnicę. Tajemnicę
ważną, ekscytującą i niebezpieczną.
Nie zdołali nawet dojść do policyjnych płotków, które ogradzały plażę w Del Mar.
Dwóch funkcjonariuszy w okularach przeciwsłonecznych, umilających sobie czas pogawędką
z dwiema studentkami w bardzo skąpych bikini, zwróciło na nich uwagę, gdy tylko się
zbliżyli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]