[ Pobierz całość w formacie PDF ]
napłynęły wizje, znacznie bardziej wyraziste niż poprzednie.
- Chodzmy więc tam. - Policjant otworzył drzwi prowadzące do długiego korytarza,
którym Ole szedł poprzedniego dnia. Drzwi położone najbardziej w głębi były uchylone, a gdy
się do nich zbliżali, wymknął się z nich bezszelestnie jakiś człowiek i próbował wejść do sąsied-
niego pokoju.
- Stać! Rozkazuję w imieniu prawa! Rozbawiony służbistością policjanta Ole omal się
nie uśmiechnął, lecz gdy spostrzegł, kto próbował przemknąć do drugiego pokoju, od razu
spoważniał. Poul Lundeby! Cóż on tu robi? Przed oczami nagle stanęły mu obrazy z przeszłości i
ponownie przeżywał to, co w Hemsedal ukazała mu kiedyś wizja. Znów widział Birgit broniącą
się przed Poulem. Mocno przełknął ślinę, żeby powstrzymać mdłości, a dłonie zacisnął w pięści.
Nie wolno mu teraz się unosić.
- Dlaczego pan ucieka? - Policjant podszedł tuż do Poula.
- Ależ ja wcale nie uciekam! - zaprotestował Lundeby. - Otrzymaliśmy po prostu
wiadomość, że dyrektor banku ma porzucić wszystkie swoje zajęcia, a ponieważ akurat u niego
przebywałem, naturalną rzeczą było, że opuściłem jego gabinet.
- Pan pracuje tu, w banku?
- Nie. Bank zarządza moimi pieniędzmi.
- Chyba więc bardziej naturalne byłoby, gdyby chciał pan wyjść na ulicę, a nie do
sÄ…siedniego gabinetu?
Poul nie umiał na to odpowiedzieć, stał więc w milczeniu. Ole, obawiając się, że będzie
chciał uciec tylnym wyjściem, zaproponował:
- Ten człowiek zapewne posiada informacje, które mogą być dla nas interesujące -
zaczął. - Dlatego chciałbym, abyśmy zabrali go do gabinetu dyrektora i tam zadali mu kilka
pytań.
Poul posłał Olemu lodowate spojrzenie, lecz jego postawa nie świadczyła o zbyt wielkiej
pewności siebie. Zgarbił się, wracając do gabinetu Thomassena.
- Witam, moi panowie! Czym mogę służyć? - Thomassen przywdział najszerszy ze
swych uśmiechów. - Czy to jakaś poważna sprawa?
- Mamy powody, by przypuszczać, że dokumenty, które zginęły Olemu Sørholmowi,
znajdują się tu, w pańskim gabinecie. Proszę nam go udostępnić! - Policjant, mówiąc to, starał
się nie patrzeć na Thomassena. Cóż za przykra misja, pomyślał Ole, zwłaszcza jeśli przyjął
pieniÄ…dze od dyrektora banku.
Ole natychmiast podszedł do przeszklonej szaf ki i od razu się zorientował, że przycisk
do papieru został przełożony, a cały plik dokumentów wygląda znacznie bardziej nieporządnie
niż dzień wcześniej.
- Tu, w tym stosie, leżały dokumenty zezwalające firmie Monstrups na prowadzenie
działalności bankierskiej - wyjaśnił Ole. - Ale ten biały przycisk do papieru zmienił miejsce,
więc dokumenty zapewne usunięto. Wątpię, abyśmy znalezli to, czego szukamy. - Mimo to
wyjął z szafki plik dokumentów i położył je na biurku przed Thomassenem. - Zechcesz je przy
nas przejrzeć?
Dyrektor ukłonił się elegancko i zaczął przekładać papiery po jednym, z leciutkim
uśmieszkiem na ustach, pewny zwycięstwa, lecz Ole mu nie przerywał.
- Zadowolony? - Thomassen spojrzał na niego triumfalnie, a naczelnik policji
nieznacznie odetchnÄ…Å‚ z ulgÄ….
- Wobec tego muszę spytać, co z nimi zrobiłeś? - Ole wsunął ręce do kieszeni i czekał.
- Pomyliłeś się. Ani razu nawet nie widziałem tych dokumentów, które, jak twierdzisz,
zgubiłeś. Wygląda raczej na to, że usiłujesz zrzucić winę za swój upadek na mnie. To zezwolenie
zostało przez ciebie po prostu wymyślone. Nigdy go nie posiadałeś.
- To raczej nie pasuje do dobrego imienia Nielsa Monstrupa - wtrącił się nagle
nieznajomy. - Przez wiele lat uczciwie prowadził działalność i co do tego nie ma najmniejszych
wątpliwości.
- Ależ, mój dobry człowieku, nawet ludzie cieszący się powszechnym szacunkiem mogą
mieć swoje małe tajemnice. - Thomassen był tak pewien swego, że znów wrócił do dawnego
tonu. - Kogo mam zresztą zaszczyt gościć?
Mężczyzna z powozu ukłonił się lekko i wyjął z kieszeni ten sam dokument, który nieco
wcześniej pokazał konstablowi.
- Czy to zainteresuje dyrektora największego kopenhaskiego banku?
Thomassen pobladł. Ole trochę się zdumiał, że dyrektor nie wie, kim jest ten mężczyzna,
bo przecież obracał się w wyższych sferach. Nieznajomy jednak wyglądał dość zwyczajnie, nie
wyróżniał się w tłumie, więc może i nie było w tym nic dziwnego.
- Mogę jedynie podtrzymać to, co już powiedziałem.
Tych dokumentów tu nie ma. - Thomassen mówił z powagą, ale mniej pewnym głosem.
- Wobec tego proponuję, aby policja sprawdziła kieszenie surduta tego jegomościa. - Ole
wskazał na Poula Lundeby.
Thomassen, widząc to, natychmiast obiegł biurko.
- Ależ to niesłychane, aby moi klienci byli rewidowani u mnie w gabinecie!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]