[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Uniósł prawą rękę, żeby zasygnalizować kolegom, że skręcają w tym kierunku, po
czym poprowadził ich przecznicą, idącą meandrami ku znajdującym się już za miastem
wzgórzom.
Zledzenie furgonetki było teraz trudniejsze z powodu licznych zakrętów. Chwilami
sygnał zanikał całkowicie. Jupe nie martwił się tym, nawet jeśli milczenie odbiornika
trwało parę minut. Domyślał się już, dokąd zmierza zielona furgonetka.
Po północnej stronie Rocky Beach, na niewysokim wzniesieniu znajdowało się osie-
dle złożone z kilku grupek zgrabnych domków, tworzących oddzielne, maleńkie zagro-
dy. Przylgnęła do niego nazwa Mini-Tokio, ponieważ właścicielami albo dzierżawcami
prawie wszystkich posesji byli Japończycy.
Minąwszy granicę osiedla Jupe znowu uniósł rękę. Trzej Detektywi zatrzymali się.
Tropiony przez nich samochód stał o jakieś sto metrów przed nimi, na podjezdzie do
parterowego domku.
Jupe wprowadził swój rower na chodnik. Bob i Pete poszli za jego przykładem. Stojąc
48
pod osłoną rosnących wzdłuż drogi drzew mogli obserwować furgonetkę, nie obawia-
jąc się, że ktoś ich dojrzy z wnętrza domu.
No dobra odezwał się Pete. Wiemy już, gdzie być może mieszka albo nie
mieszka ten Kyoto. I co dalej?
Jupe nie odpowiedział. Patrzył w kierunku samochodu. Zobaczył idącego podjaz-
dem mężczyznę, który minął furgonetkę i poszedł dalej, w kierunku ulicy. Jupe był pe-
wien, że mężczyzna musiał wyjść z domku. Podszedł do stojącego przy krawężniku
czerwonego auta, otworzył je, usiadł za kierownicą i odjechał.
Czy to był ten Kyoto? zapytał niepewnym głosem Bob. W jego oczach obaj
Japończycy niczym nie różnili się od siebie.
Nie potrząsnął głową Jupe. To był tłumacz. Bob nie zamierzał kwestionować
tego twierdzenia, jednak zbyt korciła go ciekawość, aby mógł utrzymać język za zębami.
Jak się tego domyśliłeś? zapytał z niedowierzaniem w głosie.
Zwyczajnie odparł Jupe. Po jego chodzie, po oczach, po uszach. Poza tym,
nie zauważyłeś, że miał na sobie pas z tłoczeniami i tłustą plamę na dżinsach po jakimś
smarze?
Bob nie dostrzegł niczego takiego. Wciąż jeszcze zdarzały się momenty, w których
obserwacyjne zdolności Pierwszego Detektywa wprawiały go w zdumienie.
Możemy więc teraz mieć prawie pewność, że to jest dom Kyota mówił dalej
Jupe. Ale to prawie zupełnie mnie nie zadowala. Gdyby tak udało się nam spraw-
dzić, czy jego nazwisko znajduje się na skrzynce na listy.
Ale żeby przekonać się o tym, trzeba było przedefilować przed frontem domku.
Bob, idz lepiej sam zdecydował Jupe. Pete jest trochę za wysoki, a ja... za-
wiesił na chwilę głos starając się znalezć odpowiednie słowo ...a ja odrobinę zbyt
krępy. Gdyby Kyoto przypadkiem wyjrzał przez okno, mógłby nas łatwo rozpoznać. Ale
jeżeli ty zdejmiesz okulary i bluzę, będziesz w jego oczach wyglądał jak pierwszy lepszy
amerykański chłopak. Na pewno nie przypomni sobie, że już gdzieś cię widział.
Dobra, idę odparł krótko Bob, nie bardzo wiedząc, czy ma się cieszyć, czy
martwić tym, że wygląda tak zwyczajnie. Ktoś musiał jednak sprawdzić tę skrzynkę.
Schował więc okulary w kieszonce na piersiach, zdjął zapinaną na suwak brązową wia-
trówkę i pomaszerował w kierunku domu, przed którym zaparkowana była zielona fur-
gonetka. Minął spacerowym krokiem dom i przeszedłszy obok umieszczonej koło pod-
jazdu białej skrzynki na listy, zatrzymał się niby to przypadkiem, udając, że podciąga
sobie skarpetki.
Na ściance skrzynki widniał napis: J. KYOTO, wymalowany czarnymi literami. Bob
miał już zamiar tak samo niespiesznie wrócić do swych kolegów, kiedy wydało mu się,
że zauważył jeszcze coś. Wyglądało to tak, jakby spod nazwiska Japończyka prześwie-
cały jakieś inne litery. Patrząc bez okularów, Bob nie miał jednak pewności co do tego.
49
Postanowił upewnić się jednak. Nie bacząc na to, że ktoś z wnętrza domku może
go zauważyć, wyciągnął okulary i włożył je. I rzeczywiście, przeczucie go nie zawio-
dło. Nazwisko poprzedniego lokatora było niemal całkowicie zakryte przez świeżą war-
stwę białej farby, wciąż jednak można było odczytać przynajmniej niektóre litery. Kiedy
mogły zostać zamalowane? Zerknąwszy ukradkiem w kierunku domu, Bob szybko wy-
ciągnął rękę i dotknął skrzynki. Czarna farba, którą wymalowano nowe nazwisko, była
jeszcze wilgotna. Tak więc Kyoto musiał się tu wprowadzić zupełnie niedawno.
Bob poczuł coś w rodzaju dumy ze swego odkrycia i swych dedukcyjnych zdolno-
ści. Sam Jupe pewno nie zrobiłby tego lepiej. Chciał jak najszybciej znalezć się koło ko-
legów, żeby zameldować im o wynikach swego krótkiego wypadu.
Już po dwóch krokach stanął jednak jak wryty. Od strony domu doszło go wołanie
jakiegoś mężczyzny, który zbliżał się właśnie w jego stronę. Na jego widok Bob poczuł
się tak, jakby mu nogi wrosły w ziemię. Stał jak skamieniały. Charakterystyczna, niska
sylwetka mężczyzny, jego żakiet i sztuczkowe spodnie, wreszcie gęsta, czarna broda wy-
kluczały możliwość pomyłki.
Ej, ty tam! Zaczekaj no!
Także głos należał do Parkera Frisbee. Bob najchętniej by uciekł, nie był jednak
w stanie zmusić swych nóg do biegu. Czekał więc, unieruchomiony niczym w jakimś
koszmarnym śnie, aż Frisbee podejdzie bliżej.
Na szczęście, przemknęło mu przez głowę, on nie ma w ręku kija. Choć oczywiście
nie jest wykluczone, że w kieszeni może mieć pistolet.
Cieszę się, że cię spotkałem powiedział Frisbee, zatrzymawszy się o niecałe pół
metra od Boba. Miałem ochotę pogadać z wami, chłopcy.
Broda jubilera była tak gęsta, że nigdy nie można było stwierdzić, czy on się uśmie-
cha, czy też nie. Tym razem nie miał jednak ciemnych okularów i Bobowi wydało się, że
dostrzega w jego oczach osobliwie serdeczny wyraz.
Gdzie zgubiłeś swoich kolegów? zapytał Parker Frisbee.
Bob niezdecydowanym gestem wyciągnął rękę w kierunku pozostałej dwójki. Ku
swej radości stwierdził, że znowu odzyskał władzę w kończynach, toteż natychmiast ru-
szył do miejsca, gdzie zostali Jupe i Pete. Frisbee poszedł wraz z nim.
Znalazłszy się bliżej, Bob z ulgą stwierdził, że Jupe rozwiesił jego wiatrówkę na kie-
rownicy swego roweru, zakrywając w ten sposób odbiornik sygnałów. Z zakłopotaną
miną przyglądał się, jak Frisbee nawiązuje rozmowę z jego kolegami.
Często przyjeżdżacie do tego osiedla, chłopcy? zapytał przyjaznym tonem ju-
biler.
Jest tu japońska restauracja, do której czasem zaglądamy odparł bez namysłu
Jupe. Pete lubi japońskie potrawy.
Ach tak, Fudżijama . Rzeczywiście, można tam dobrze zjeść. Sam chodzę do
50
niej od czasu do czasu. No właśnie... I tym razem Bob nie miał pewności, czy
Frisbee uśmiecha się, czy też nie. Nie mielibyście ochoty zjeść tam ze mną lunchu?
Zapraszam.
Jupe a zamurowało. Zupełnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Kiedy ostatni raz wi-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]